Przejdź do treści
Reklama
Reklama
Kultura

Miastomania, czyli powieść napływowa

Fot. Logofag, Flickr (CC BY SA) Fot. Logofag, Flickr (CC BY SA)
Miasto robi dziś w polskiej literaturze gigantyczną karierę. Nie zawsze jest tylko tłem. Razem z miejskimi obrazami wraca historia: raz jako atrakcyjna sceneria, a raz jako trauma.

Każde porządne miasto oprócz rynku, katedry i lochów powinno mieć swój kryminał” – napisał Marcin Wroński w pierwszej powieści o lubelskim komisarzu Maciejewskim. Fala retrokryminałów, którą rozpoczął Marek Krajewski (Wrocław), ogarnia powoli kolejne miasta: Warszawa i Poznań znalazły się w książkach Konrada Lewandowskiego, Lublin – u Wrońskiego. Miasto zresztą jest bohaterem nie tylko kryminałów: Szczecin zagrał w „Bambino” Ingi Iwasiów, Łódź w „Fabryce muchołapek” Andrzeja Barta, Warszawa w „Nagrobku z lastryko” Krzysztofa Vargi. 

Każdy z pisarzy znalazł inny klucz do swojego miasta, gdzie indziej widząc jego centrum. U Świetlickiego to szlak knajp, u Edwarda Pasewicza kluby gejowskie, u Iwasiów bar mleczny, u Vargi miejskie pomniki, u Lewandowskiego tramwaje, u Krajewskiego szlak burdelowy, u Wrońskiego dzielnica żydowska. Jednak miasta odtwarzane z przeszłości nie są już nostalgicznymi małymi ojczyznami jak to było w literaturze lat 90. To, co dziś fascynuje autorów, to często brak ciągłości między przeszłością a współczesnością, brak zakorzenienia: tak jak w powojennym Szczecinie czy Warszawie, gdzie niemal wszyscy są przyjezdni.
 

Powieści, które próbują opisać te miasta, można by nazwać literaturą napływową. Oddaje ona fenomen zerwanej ciągłości albo trwanie przeszłości nawet tam, gdzie nie ma po niej żadnych śladów. Miasto więc bywa po prostu współczesną scenerią, kiedy indziej dekoracją zdarzeń przedwojennych, a czasem okazuje się nośnikiem przeszłości.

Polityka 51.2008 (2685) z dnia 20.12.2008; Kultura; s. 93
Reklama