Już sam tytuł sugeruje, że jest to obraz cokolwiek zniekształcony, odwrotność wizerunku lat 50., z jakim zwykle mieliśmy do czynienia. I rzeczywiście trudno się tu dopatrzeć ujęć i sytuacji dobrze skądinąd znanych. Kiedy umiera Stalin, matka (grana przez Krystynę Jandę) i jej córka (Agata Buzek) wbiegają do ulicznej bramy, obejmują się i zamiast płakać, jak to zostało utrwalone na kronikach filmowych, krzyczą z radości, co z życzliwym zrozumieniem obserwuje zadowolony dozorca. Od samego początku świat w „Rewersie” zostaje podzielony na swoich i tych nowych – barbarzyńców, cywilizacyjnych dzikusów, co przybyli nie wiadomo skąd razem z moskiewską władzą. Ale i ten czarno-biały schemat szybko zostaje zanegowany. Amant ubek w wykonaniu Marcina Dorocińskiego jest równie przystojny i męski jak Humphrey Bogart. Budzi podziw, a kiedy wychodzi na jaw, kim jest, Janda go usprawiedliwia: może jego rodzina była szantażowana i nie miał wyjścia. A córka ze współczuciem dopowiada: gdybyśmy wygrali Powstanie, mógłby zostać mechanikiem.
W „Rewersie” nie chodzi o podkreślenie racji moralnych. Te od początku są oczywiste. W przeciwieństwie do „Matki Królów” czy choćby „Człowieka z marmuru” u Lankosza nie mówi się o stalinizmie serio. Trzypokoleniowa rodzina aptekarek reprezentowana przez babkę (Anna Polony) oraz matkę i jej córkę zachowuje się trochę jak w komiksie. Postaci są przerysowane, ich język śmieszy zamierzonym anachronizmem, relacje wyglądają groteskowo.
Ofiara z ubeka
Rodzina wywodzi się z przedwojennej polskiej inteligencji.