Pisanie to monotonna udręka, orka na ugorze i wspinaczka po schodach bez końca – powtarzają pisarze. W biografiach, korespondencjach i dziennikach pisarzy znajdziemy często całe tyrady poświęcone ich mękom. Jan Lechoń notuje w dzienniku: „piszę z wielkim trudem”, „bardzo złe pisanie”, „parę godzin przy stole bez żadnego rezultatu”, „klęska zupełna”. Trzy tomy są zapisem impotencji, poczucia jałowości, wyczerpania i wypalenia.
Te same wątki znajdziemy i u dziewiętnastowiecznych autorów powieści, i u współczesnych pisarzy pracujących na komputerach. Żadne czasy nie sprzyjają pisaniu. „Pisanie książki przypomina straszliwą i wyczerpującą walkę, jest jak długie zmaganie się z bolesną chorobą – pisał Orwell w książce „Dlaczego piszę”. – Nikt by nie przedsięwziął takiej rzeczy, gdyby nie był popychany przez jakiegoś demona, któremu nie można się ani przeciwstawić, ani go zrozumieć”.
Kwadratura koła
Gustaw Flaubert w jednym z listów skarżył się: „Jestem bardziej wyczerpany, niż gdybym góry przenosił. Chwilami chce mi się płakać. Trzeba woli nadludzkiej, a ja jestem tylko człowiekiem. (...) przesiedziałem cztery godziny, a nie mogłem skończyć jednego zdania (...) co za okropna praca! Co za nuda! O sztuko! Sztuko! Czymże jest ta wściekła chimera, która wyżera nam serca i dlaczego? To szaleństwo zadawać sobie tyle bólu”. Gorzej było jednak, gdy nachodziła go twórcza niemoc, wtedy, jak czytamy w jego biografii: „pozwalał sobie na napady płaczu lub z pasją oddawał się masturbacji. Pisanie napełniało go obrzydzeniem”.
Dla wielu pisarzy gorszy od pisania jest stan jałowości, kiedy nie mogą pisać. Tracą wtedy wiarę, że kiedykolwiek coś jeszcze napiszą.