Woda zawsze kusiła twórców. Bo potrafi być i groźna, i romantyczna, tajemnicza i niepokojąca, swojska i egzotyczna. Dlatego przez wieki królowała w malarstwie. Tylko od umiejętności i wyobraźni artysty zależało, by rzeka, jezioro, morze czy ocean oddziaływały z płótna na widza odpowiednio silnie. Długa jest lista malarzy, którzy w utrwalaniu bezmiaru fal czy grozy sztormów osiągnęli prawdziwą doskonałość: Ruisdael, Lorrain, Turner, Ajwazowski, Courbet, Friedrich czy Monet.
Wraz ze współczesną sztuką woda wkroczyła także do wideo-artu, performance’u czy instalacji. W bodaj najbardziej intrygujący i przykuwający uwagę sposób potrafił ją wykorzystać Bill Viola w wielu swoich filmach wideo, takich jak „Przejście”, „Rezygnacja”, „Wniebowstąpienie”, „Tratwa”. Woda u niego kapie, to znów leje się hektolitrami, symbolizując i karę, i oczyszczenie, i zagrożenie, i nadzieję. Poprzez zderzenie człowieka z wodą Viola opowiada o wartościach, emocjach, a nawet metafizyce życia.
Drugim artystą, który potrafił w ostatnich czasach najciekawiej wykorzystać wodę w sztuce, jest bez wątpienia Duńczyk Olafur Eliasson. Wiele zamieszania wywołał jego projekt „The New York Waterfalls” (2008), gdy na przepływającej przez miasto East River zbudował cztery ogromne (90–120 m wysokości) sztuczne wodospady. Znacznie bliżej i w znacznie bardziej kameralnej skali podziwiać można jego inną wodną pracę w Muzeum Światła, w malutkiej miejscowości Unna w Zagłębiu Ruhry. Również ona – ukryta głęboko pod ziemią – robi duże wrażenie.
Mamy zresztą i w polskiej sztuce ostatniego półwiecza kilka udanych przedsięwzięć artystycznych z wodą w tle lub w roli głównej. Począwszy od „Panoramicznego happeningu morskiego” (1967) Tadeusza Kantora – pierwszej w Polsce próby zmierzenia się z tą formą artystycznego wyrazu.