Historii liczonej od chwili zakończenia wojny i decyzji podjętych przez wielkich tego świata o nowych granicach pomiędzy państwami i narodami. Ale także wewnątrz tych narodów. Ona, Róża Kwiatkowska, jest Mazurką, zna język polski, czytała polskie książki, ale jej mąż służył w hitlerowskiej armii, więc teraz, wraz z tymi autochtonami, którzy nie zdołali w porę uciec, traktowana jest przez nowe władze jak Niemka. Również sąsiedzi patrzą na nią nieufnie, ponieważ to właśnie jej dom wybrali na kwaterę radzieccy sołdaci, czego skutki zaważą tragicznie na dalszym jej życiu. On, Tadeusz, szuka na Mazurach schronienia. Walczył w szeregach AK, wziął udział w Powstaniu Warszawskim, po zakończeniu wojny nie ujawnił się, więc w każdej chwili może być ścigany, zwłaszcza że o jego kryjówce dowiaduje się cyniczny funkcjonariusz Urzędu Bezpieczeństwa. Kuszenie przez ubeka jest z góry skazane na niepowodzenie, Tadeusz bez chwili zastanowienia odmawia akcesu do „takiej Polski”.
Jest w filmie piękna scena, kiedy Róża i Tadeusz siedzą w jej domu przy stole, świeca zaledwie rozjaśnia mrok, a oni patrzą w milczeniu na siebie. Jakby to wszystko, co się wydarzyło i co może wydarzyć się za moment, nie miało najmniejszego znaczenia. Odnaleźli się. (W rolach głównych Agata Kulesza i Marcin Dorociński, oboje grają doskonale).
Reżyser Wojciech Smarzowski powtarza, że zrobił film o miłości w czasach nieludzkich. Ten wątek jest w „Róży” pokazany z wielką czułością, zarazem bez sentymentalizmu i uproszczeń, z zaskakującym zakończeniem. Ale może jeszcze bardziej jest to opowieść o nieludzkich czasach.