Przejdź do treści
Reklama
Reklama
Książki

O północy si zjawili...

Recenzja książki: Jurij Wynnyczuk, "Knajpy Lwowa"

Anegdoty, cytaty z prasy, relacje bywalców

... jacyś dwa ciwili - twierdzi stara lwowska piosenka i dalej relacjonuje jak, komu i za co tylko w mordy bili. A działo to się oczywiście we Lwowie. Ta piosenka do dnia dzisiejszego egzystująca u cioci na imieninach oraz w kilku lwowskich restauracjach usytuowanych dziś we Wrocławiu i okolicach przypomniała mi się natychmiast, gdy zobaczyłem w księgarni opasłe tomisko zatytułowane „Knajpy Lwowa". Dodatkową zachętą do sięgnięcia po dzieło Wynnyczuka był wstęp pióra zmarłego kilkanaście miesięcy temu Jerzego Janickiego.

Ten autor dziesiątków scenariuszy filmowych, z których najwybitniejsze i najbardziej znane są dwa seriale: „Dom" i „Polskie drogi", był lwowiakiem i mimo że jako dziecko nie mógł buszować po salach restauracji Hotelu George czy Atlas, lecz prowadzany przez ojca za rękę na ciastka do słynnych kawiarni, przesiąkł ich atmosferą. A na dodatek wiedział o nich tyle, że udało mu się zarazić i mnie, i zapewne innych chęcią przeczytania niemal 500 stron książki.

Dzieło Wynnyczuka pełne jest anegdot, cytatów z lwowskiej prasy i relacji bywalców, co pozwala czytelnikowi choć zajrzeć do kawiarni Szkockiej, w której gromadzili się matematycy z tamtejszego uniwersytetu, twórcy słynnej lwowskiej szkoły matematycznej (Stefan Banach, Kazimierz Bartel, Hugo Steinhaus, Stanisław Ulam) czy do knajp na Pohulance albo Zamarstynowie.

Kronika kryminalna i kronika towarzyska, obficie przytaczana przez autora sięgającego co i rusz po dzienniki z tamtych lat, doskonale oddaje nastrój miasta. A suplement w postaci spisu nazwisk najsłynniejszych bywalców lwowskich lokali pozwala dziś zrozumieć fenomen tego miasta.

Reklama