Polskie szkolnictwo wyższe dryfuje w nieznanym kierunku. Zdaniem minister Barbary Kudryckiej, przygotowana przez jej resort nowelizacja ustawy, która przeszła już przez Sejm i właśnie trafia pod obrady Senatu, zakończy dryf i poprowadzi polskie uczelnie ku górze europejskich rankingów. Odpłynęliśmy jednak za daleko. Nowelizacja jest niewystarczająca. Co gorsza, część reform opiera się na założeniach, które kursują jako niepodważalne prawdy, a są półprawdami lub po prostu nieprawdami. Oto kilka z nich.
Łatanie dziur kadrowych
Liczba nauczycieli akademickich rośnie zbyt wolno w stosunku do przyrostu liczby studentów. Nieprawda. Liczba nauczycieli akademickich w ogóle nie rośnie, w ciągu ostatnich 20 lat wręcz spadła. W założeniach do nowelizacji napisano, że na uczelniach pracuje 100 tys. nauczycieli akademickich. Od zeszłego roku nauczyciele mają obowiązek podawać, który ze swoich etatów uważają za podstawowy. Dzięki temu okazało się, że owe 100 tys. etatów okupuje zaledwie 58 tys. osób. I tylu jest w Polsce w 2010 r. nauczycieli akademickich. 20 lat temu było ich 64 tys. W 1990 r. istniało około 100 wyższych uczelni – dzisiaj jest ich prawie 460. Przybyło 1,5 mln studentów.
Przez 20 lat większość nauczycieli akademickich nigdy nie przecięła etatowej pępowiny łączącej ich z macierzystą uczelnią – publiczną. Wieloetatowość stała się zjawiskiem powszechnym. A każdy świeżo wypromowany doktor jest zagrożeniem dla dochodów już działającego doktora.
Wśród uczelni prywatnych tylko nieliczne miały pozwolenia na prowadzenie studiów doktoranckich, a dla uczelni publicznych kształcenie nauczycieli akademickich stało się wręcz nieopłacalne.