Wszystko, kurwa, przez ten złamany nos. A nos rzeczywiście złamany jest pięknie. Kubistycznie, można by powiedzieć. Tyle że Andriej nie czeka na miłośników kubizmu. Interesują go pracodawcy. Konkretnie faceci w Oplach Astrach i butkach z hipermarketu, którzy pańskim gestem pokazują palcem: ty i ty na tylne siedzenie. Ale jak widzą ten jego nos, to często im się palec omsknie i stojącego obok pokazują. Bo facetowi z nosem i posturą boksera trudno na koniec dnia powiedzieć, że stawka jednak uległa zmianie. I Andriej stoi jak ten ciul. Ciul to nowe słowo. Nauczył się go w Polsce. Zna też inne: zapierdalać, robole i ustna umowa. Żadne z tych słów mu się nie podoba. Ale wielokrotnie słyszał też ciąg dalszy: jak się nie podoba, to wypier… na Ukrainę.
Na razie wyp… na miasto, bo po dwóch godzinach stania nie złapał dzisiaj żadnej roboty. A stoi się przy ulicy Majdańskiej w Warszawie. 100 m od warszawskiego Urzędu Pracy. 200 m od komisariatu policji. Stoi się od 7 do 9, góra 10. Trzeba tylko dobrze się ustawić. Bliżej komisariatu stoją Polacy. Po drugiej stronie placu – Ukraińcy. Łatwo się pomylić, bo z wyglądu niewiele się różnią. Podejdziesz i spytasz: druhyj do farbowania? A tu zaraz się któryś wyrwie, że tutaj to się bierze do malowania, bo tu Polska stoi. Jedni i drudzy jarają szlugi. Polacy pochłonięci są dyskusjami o naprawianiu państwa. A Ukrainiec do Ukraińca nie gada. Bo i o czym. Jak naprawić Ukrainę? Pomoże Boże.
Około godziny 10 robi się pusto, bo otwierają się okoliczne sklepiki i właściciele dzwonią po straż miejską, że im element klienta odstrasza. I tak dzień w dzień.