W niedzielę 13 listopada Włosi zbudzili się w innym kraju. Wszystkie telewizje pokazały ten obrazek: przyszły premier Włoch, skromny, elegancki dżentelmen o nienagannych manierach, Mario Monti wychodzi po porannej mszy z rzymskiego kościoła Sant’Ivo alla Sapienza pod rękę z Elsą Antonioli, swoją żoną od ponad 40 lat. Z nagabującymi ich dziennikarzami profesor Monti wdał się w rozmowę o pogodzie. Bunga-bunga, Ruby Sercokradka, głupawe dowcipy i szmirowate piosenki wydały się nagle odległym wspomnieniem. Ale już w poniedziałek Włochy wróciły do rzeczywistości: samo odejście Silvio Berlusconiego nie wystarczyło, by wydobyć Italię z kłopotów. Oprocentowanie włoskich obligacji znowu poszybowało w górę.
Włosi żartują, że ich krajem rządzi Mr Spread, który od kilku miesięcy codziennie wieszczył Italii katastrofę. Faktycznie, od dłuższego czasu włoskie dzienniki radiowe i telewizyjne rozpoczyna komunikat o tym, że żarłoczny potwór znów połknął potężną porcję punktów bazowych. W języku finansowej abrakadabry spread to różnica oprocentowania między 10-letnimi obligacjami włoskimi a takimi samymi papierami niemieckimi. Obligacje Niemiec uchodzą za najbezpieczniejsze w Europie, więc wzrost tej różnicy ilustruje obawy o wypłacalność Włoch. W poniedziałek 7 listopada Mr Spread obwieścił, że finanse Italii załamią się już w kwietniu 2012 r.
Potem wypadki potoczyły się z szybkością błyskawicy. We wtorek rząd Berlusconiego utracił większość w Izbie Deputowanych, w sobotę premier złożył dymisję, a już w niedzielę 13 listopada prezydent Giorgio Napolitano powierzył misję tworzenia rządu całkowicie apolitycznemu Mario Montiemu.