Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Świat

Rabin robi raban

Awantura o wychowanie religijne w Izraelu

W najbardziej demokratycznym kraju na Bliskim Wschodzie nie ma rozdziału państwa i Kościoła W najbardziej demokratycznym kraju na Bliskim Wschodzie nie ma rozdziału państwa i Kościoła UPPA / BEW
Nawet w kraju, w którym młodzież tłumnie wypełnia dyskoteki, a szklane wieżowce wyrastają jak grzyby po deszczu, w walce o dusze często wygrywa chasydzki chałat.

Abraham Weinberg IV, kolejny przywódca dworu chasydzkiego, założonego w 1858 r. w Słonimiu na Białorusi, postanowił wypowiedzieć wojnę Państwu Izrael – i jak na razie wygrywa ją na wszystkich frontach. 100 tys. ortodoksyjnych Żydów poparło go potężną demonstracją w Jerozolimie, drugie tyle wyszło na ulice innych miast. A to dopiero początek wielkiego buntu chasydów.

Wezwanie premiera Benjamina Netanjahu do spokoju „w dniach, w których kraj mierzy się z trudnymi wyzwaniami na arenie międzynarodowej”, było głosem wołającego na puszczy. Jakie znaczenie mają politycy i polityka, gdy Sąd Najwyższy wtrąca się w sprawy wychowania religijnego, podważając niepodważalne, czyli autorytet rabinów? W państwie wielokulturowym, twierdzą ortodoksyjni liderzy, problem edukacji dzieci i młodzieży nie jest kwestią, którą pozostawić mogą ingerencji państwa.

30 mężczyzn i tyleż kobiet czekało w kolejce przed bramą więzienia. Stawili się z wyroku sądu, bez policyjnej asysty. Nie było szlochu matek ani przekleństw ojców. Niektórzy tańczyli i śpiewali, inni się modlili. To rodzice uczniów ortodoksyjnej szkoły Dom Jakuba w miasteczku Emanuel na Zachodnim Brzegu, gdzie po Bogu rabin ze Słonimia ma zawsze ostatnie słowo. Wszyscy spędzą najbliższe dni w celach; mogą to być nawet tygodnie lub miesiące. Najwyższy Trybunał Administracyjny w Jerozolimie orzekł, że będą siedzieć do dnia, w którym podporządkują się orzeczeniu, nakazującemu przyjąć do ich szkoły także uczennice o smagłej cerze, czyli Żydówki sefardyjskie, pochodzące spoza Europy, gdzie rodzili się i umierali porządni Żydzi aszkenazyjscy. Ponadto za każdy dzień protestu zapłacą grzywnę wynoszącą równowartość 100 dol. Ale słowo rabina ze Słonimia waży więcej niż werdykt świeckich sędziów. A rabin Weinberg powiedział: „po moim trupie”.

Oburzeni publicyści piszą, że to rasizm, organizacje społeczne głośno potępiają dyskryminację, ale rabin Abraham Weinberg IV obstaje przy swoim: poziom intelektualny i zapał religijny dziewczynek z rodzin sefardyjskich nie dorównuje poziomowi dzieci z dobrych aszkenazyjskich domów – a więc siłą rzeczy nie kwalifikuje ich do wspólnej nauki z córami słonimskich chasydów. A jego owieczki przytakują głośnym „amen”, oświadczając, że za wiarę skłonne są siedzieć nawet 20 lat.

To im tymczasem nie grozi. Sytuacja w miasteczku Emanuel byłaby patowa, gdyby nie wakacje. Jak to miało miejsce w licznych podobnych przypadkach, do akcji wkroczył wiceminister edukacji Meir Porusz, lider koalicyjnej partii Judaizm Tory, proponując zawieszenie broni aż do 1 września. W wakacje szkoła i tak jest zamknięta, a rodzice będą mieli czas ochłonąć i zmienić pochopnie podjętą decyzję. Na ten okres wykonanie kary będzie zawieszone. Jest niemal pewne, że kompromisowe rozwiązanie zostanie przyjęte i że w najbliższym czasie ministerstwo edukacji wywrze nacisk na rodziny odrzuconych uczennic, aby umieściły dzieci w innych szkołach miasteczka. Sprawa zostanie zamieciona pod dywan, a lokalny problem rozwiązany.

Państwo w państwie

Tyle tylko, że incydent w miasteczku Emanuel nie jest incydentem lokalnym. Podobne przypadki stanowią niemal codzienne zjawisko w dziesiątkach innych szkół ortodoksyjno-religijnych, zamykających bramy przed uczniami i uczennicami z „gorszych środowisk”. Najbardziej dotknięte są nigdzie niechciane, wyobcowane dzieci religijnych imigrantów z Etiopii. Ich sprawy rzadko trafiają na wokandę – a nawet jeśli tak się zdarza, wyroki niemal zawsze są ignorowane. Kraj ma rzekomo dostatecznie dużo międzynarodowych sporów, by zajmować się prawie nierozwiązywalnymi konfliktami wewnętrznymi. Takie spojrzenie na rzeczywistość powoduje, że społeczeństwo ortodoksyjne tworzy państwo w państwie i kieruje się wyłącznie wskazaniami swoich przywódców. Najlepiej wyraziła to Jehudit Feinberg, matka jednej z uczennic Domu Jakuba: to nie prawo jest ponad rabinami, to rabini są ponad prawem. Hasło to łączy we wspólnej bezkompromisowości poszczególne odłamy społeczeństwa ortodoksyjnego, nawet te najbardziej zwaśnione – bo rzecz idzie o charakter jurysdykcji w Izraelu: czy w praktyce górą będzie prawo świeckie, czy prawo Tory.

 

Pozory mylą: na plażach nadmorskich miast Izraela opalają się dziewczyny w skąpych kostiumach, mężczyźni piją piwo na tarasach kawiarni, a w nocy dudnią gwarem lokale i dyskoteki. Przemysł zbrojeniowy, farmaceutyczny i najnowocześniejsza informatyka sprawiły, że większość ludzi żyje tu wygodnie i dostatnio. W Tel Awiwie 50-piętrowe wysokościowce strzelają w niebo, wyrastają nowe dzielnice. Ulice są szerokie, zielone i ocienione. Na chwilę można zapomnieć, że w alei Króla Szaula, tuż obok opery, teatru i muzeum miejskiego, w niepozornym budynku urzęduje rabinat, posiadający monopol na udzielanie ślubów i rozwodów.

W najbardziej demokratycznym kraju na Bliskim Wschodzie nie ma rozdziału państwa i Kościoła. Taki stan rzeczy zrodził się w grzechu pierworodnym, gdy pierwszy premier Izraela Dawid Ben Gurion, obawiając się bojkotu państwa syjonistycznego przez ortodoksyjne środowiska w kraju i Ameryce, zobowiązał się utrzymać w mocy prawa zwyczaje obowiązujące w tej dziedzinie od czasów imperium osmańskiego. Drugie i trzecie pokolenie Izraelczyków nie respektuje tego porozumienia. Coraz więcej żydowskich młodych par ucieka spod rabinackiego ślubnego baldachimu na Cypr, gdzie firmy turystyczne oferują program all inclusive: przelot, hotel, ślub cywilny i wesele za jedyne 800 dol. Rabini buntują się, bo chodzi zarówno o całkowity rząd dusz, jak i o dochodowy proceder, ale w tym przypadku są bezradni. Konwencje międzynarodowe zobowiązują Izrael do uznania ślubów cywilnych zawartych poza granicami kraju.

Do niedawna rabinaty miały wyłączność także na pochówek Żydów. Dopiero milionowa imigracja z Rosji zmieniła ten stan rzeczy. Jedna trzecia przybyszy to wyznawcy innych religii lub ateiści. Nie chcąc ich chować na cmentarzach żydowskich, rabini musieli wyrazić zgodę na założenie cmentarzy komunalnych. Na tym jednak, powiadają, wyczerpana została pula ustępstw.

 

Los rządu Benjamina Netanjahu uzależniony jest niemal całkowicie od wsparcia trzech partii religijnych zasiadających w Knesecie i posiadających przedstawicieli w gabinecie; żaden minister nie zaryzykuje rozpadu koalicji stając w obronie pokrzywdzonych dzieci. Co więcej, ministerstwo edukacji nie ma nawet dostatecznej siły przebicia, by w szkołach religijnych, podstawowych i średnich, nauczano obowiązujących przedmiotów zasadniczych: matematyki, chemii, fizyki, biologii i języków obcych. W praktyce ogromna większość uczniów nie zdaje egzaminów maturalnych, nie ma żadnej możliwości studiowania na wyższych uczelniach i siłą rzeczy skazana jest na dożywocie w środowisku, w którym się wychowała.

Milcząca akceptacja

W starciu kulturowym uczestniczą też ortodoksyjni mężczyźni spędzający całe niemal życie w seminariach rabinackich. Ustawa, wymuszona przez obóz ortodoksyjny w Knesecie, zwalnia ich z obowiązkowej w Izraelu trzyletniej służby wojskowej. Ponieważ kraj znajduje się w ciągłym niemal pogotowiu bojowym, ciężar obrony spada na pozostałych obywateli. Kontrole, przeprowadzane przez instytucje świeckie, potwierdziły podejrzenie, iż liczni młodzi członkowie dworów rabinackich figurują fikcyjnie w spisach uczniów szkół talmudycznych jedynie po to, aby uniknąć konieczności wkładania munduru.

Niemal wszyscy uczniowie seminariów duchownych są żonaci i mają dzieci. Sporo dzieci, bo judaizm zakazuje używania środków antykoncepcyjnych. Uprawianie seksu z żoną w dni bezpłodne też jest surowo wzbronione. Stypendia (a także dary zagranicznych fundacji religijnych) zapewniają im możliwość utrzymania rodziny. Przy czym studiujących Talmud jest w Izraelu aż 11 tys., więc wypłacane im zasiłki tylko w tym roku obciążyły skarb państwa sumą 28 mln dol. Studenci świeckich uniwersytetów i innych szkół wyższych nie otrzymują od państwa ani grosza. Ten kolejny przejaw dyskryminacji otworzył nowy front walki. Pozew, wniesiony do Najwyższego Trybunału Administracyjnego przez radną urzędu miejskiego w Tel Awiwie, przyniósł pierwsze zwycięstwo: wyrok orzekający, iż wspieranie jednego wybranego sektora jest sprzeczne z obowiązującym ustawodawstwem i zakaz planowania w następnym budżecie państwa tego rodzaju dotacji.

W proteście znów wyległo na ulice Jerozolimy 100 tys. chasydów, demonstrujących przeciw „ingerencji świeckiego sądownictwa w wewnętrzne sprawy ludności ortodoksyjnej”. Tym razem jednak rozstrzygnięcie sporu przeniesione zostaje na forum rządu i parlamentu. Koalicyjne partie religijne, przy cichym poparciu gabinetu premiera Netanjahu, przygotowują projekt ustawy, który raz jeszcze podważy autorytet sądownictwa: zamiast stypendiów wypłacanych poszczególnym seminarzystom, rząd dofinansuje bezpośrednio kasy szkół talmudycznych – te zaś same zdecydują o podziale pieniędzy.

Religijny minister sprawiedliwości Jaakow Neeman uważa ten „kompromis” za jedyne słuszne rozwiązanie konfliktu grożącego otwartym rozłamem wewnątrz społeczeństwa zmagającego się – jak powiada – z wzrastającym zagrożeniem zewnętrznym. Opozycja parlamentarna nie ma dostatecznej większości, by storpedować inicjatywę podważającą zasady ustroju demokratycznego, którym Izrael tak bardzo się szczyci. Każde kolejne zwycięstwo obozu ortodoksyjnego przybliża, być może, nadejście Mesjasza, ale przybliża także chwilę, w której najmniej produktywna część ludności będzie miała największy wpływ na kształtowanie przyszłego oblicza państwa żydowskiego. Na to Izrael nie może sobie pozwolić – ale milcząc akceptuje.

Polityka 29.2010 (2765) z dnia 17.07.2010; Świat; s. 85
Oryginalny tytuł tekstu: "Rabin robi raban"
Więcej na ten temat
Reklama

Warte przeczytania

Czytaj także

null
Społeczeństwo

Czy człowiek mordujący psa zasługuje na karę śmierci? Daniela zabili, ciało zostawili w lesie

Justyna długo nie przyznawała się do winy. W swoim świecie sama była sądem, we własnym przekonaniu wymierzyła sprawiedliwą sprawiedliwość – życie za życie.

Marcin Kołodziejczyk
13.04.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną