Niemieckie sondaże oszalały. Kilka tygodni temu alarmowały, że gdyby w Republice Federalnej powstała nowa partia konserwatywna z programem przeciwko imigrantom, to mogłaby zebrać 20 proc. głosów. Z kolei najnowsze badania opinii dowodzą, że republika gwałtownie się zieleni: po raz pierwszy w historii ekolodzy zrównali się w sondażach z socjaldemokratami. A jak dobrze pójdzie, to w wyborach landowych 27 marca Zieloni mogą odebrać CDU jej matecznik – Badenię-Wirtembergię.
Od tygodni w Stuttgarcie trwa protest przeciwko przebudowie zabytkowego dworca w gigantyczne centrum handlowe. Obrońcy przyrody przykuli się do drzew, a w ubiegły czwartek całe Niemcy patrzyły, jak policja na rozkaz chadeckiego premiera landu siłą oczyszcza plac budowy, a nocą osłania buldożery, tratujące park koło dworca.
W Berlinie Angela Merkel sama napędza Zielonym wyborców. Kanclerz zapowiedziała, że wprawdzie w 2050 r. 80 proc. niemieckiej energii będzie pochodziło ze źródeł odnawialnych (dziś jest to 16 proc.), ale przedtem o 12 lat przedłuży okres działania elektrowni atomowych. Tymczasem odejście od energetyki jądrowej było perłą w koronie rządów czerwono-zielonej koalicji lat 1998–2005. Weterani demonstracji sprzed ćwierć wieku znów wyciągnęli dawne transparenty z napisem „Energia atomowa – Nie, dziękuję” i już tysiące stają w ordynku w Berlinie, Stuttgarcie i Kolonii. To oni są dziś twarzą obywatelskiego sprzeciwu wobec słabnącego rządu. Po miesiącach bezczynności kanclerz chce pokazać, że rządzi, ale każda jej decyzja psuje krew dużym grupom społecznym.
Zielony, czyli kto
Zielonych uważano za wpadkę zachodnioniemieckiej demokracji.