Przejdź do treści
Reklama
Reklama
Świat

Wyrzut sumienia

Tragedia imigrantów u wybrzeży Lampedusy

Ma rację papież Franciszek. Zatonięcie statku pełnego imigrantów u wybrzeży włoskiej wyspy Lampedusa to hańba – a okrywa ona mieszkańców bogatej i sytej Europy.

Na pokładzie nieszczęsnej jednostki znajdowało się kilkuset, może nawet pół setki desperatów z Somalii i Erytrei. W tej tragedii nie ma znaczenia, że rozbitkowie prawdopodobnie sami przyczynili się do pożaru. Znacznie ważniejsze, że Europa, podobnie jak Australia i Stany Zjednoczone albo nie potrafią poradzić sobie z napływającymi morzem i ginącymi po drodze imigrantami albo uważają ich za kłopotliwą plagę i próbują się od niej odgrodzić. Np. budując mury i płoty albo – jak ostatnio Australijczycy – głosując na premiera, który obiecuje, że już na pełnym morzu będzie zawracał statki z przybyszami, by z powrotem odsyłać je do Indonezji.

Lampedusa jest przedsionkiem do Europy, o czym decyduje niewielka odległość od brzegów Afryki i duża liczba osób gotowych wyruszyć w niebezpieczny rejs ku dobrobytowi. W ostatnich latach przybywa ich także w związku ze skutkami Arabskiej Wiosny, a ostatnio wojny domowej w Syrii. Za to z Rogu Afryki takich śmiałków nigdy nie brakowało. Erytrea i zwłaszcza Somalia to jedne z najgorszych miejsc do życia na świecie. Warto pamiętać, że dziś mija 20 lat od słynnych walk amerykańskich żołnierzy w Mogadiszu, uwiecznionych w książce i jeszcze głośniejszym filmie „Helikopter w ogniu” („Black Hawk down”). Do tamtej bitwy doszło w trzecim roku somalijskiej wojny domowej i tamta wojna nadal się toczy. Lata mijają, a kolejne pokolenia Somalijczyków zmagają się z elementarną biedą i trudno im myśleć o ułożeniu sobie normalnego życia. W takich warunkach emigracja, także do zamożnych państw Bliskiego Wschodu, jest zupełnie naturalnym odruchem.

Według ekspertów od bezpieczeństwa, światu w dającej się przewidzieć przyszłości nie grozi żaden poważny konflikt zbrojny.

Reklama