Wojna, nazwana później pierwszą światową, trwa już blisko rok. Ofiary większych bitew liczą się w dziesiątkach, nawet setkach tysięcy. Choć opłakują je rodziny po obu stronach frontu, walki toczą się daleko od Królestwa Polskiego i Białostocczyzny.
2 maja 1915 r. wojska niemiecko-austriackie atakują Rosjan pod Gorlicami i przełamują front. Ruszają w głąb zajętej wcześniej przez carską armię Galicji; 15 maja docierają do linii Sanu, 3 czerwca odbijają twierdzę Przemyśl, a 22 czerwca wkraczają do Lwowa. Wkrótce rozpoczynają ofensywę na północnym odcinku frontu. 5 sierpnia zajmą Warszawę, wcześniej Chełm, Lublin, Łomżę, Pułtusk; dalej na północy są już pod Rygą.
Klęska ujawnia kryzys w carskiej armii: nieudolne dowodzenie, słabe zaopatrzenie, zacofanie. Generałowie sięgają więc po taktykę spalonej ziemi, która dała zwycięstwo nad Napoleonem w 1812 r. „W trakcie cofania się, zawczasu (…) niszczyć posiewy przy pomocy koszenia lub w inny sposób – brzmi zarządzenie szefa sztabu gen. Mikołaja Januszkiewicza. – Ludność męską, prócz Żydów, w wieku, w którym obowiązuje służba wojskowa, wydalać na zaplecze, by nie zostawić jej w ręku przeciwnika; wszystkie zapasy chleba i paszy, bydło i konie obowiązkowo wywozić; łatwiej będzie ponownie zaopatrzyć ludność przy naszej ofensywie, niż zostawić przeciwnikowi, który i tak wszystko odbierze”.
Plany ewakuacji miast istniały od dawna. Na wschód pociągami jadą archiwa z urzędnikami, fabryki z personelem, szkoły i nauczyciele, dobra kultury. W tym samym kierunku, tyle że pieszo lub własnym wozem, mają też – zgodnie z decyzją wojskowych – wyruszyć chłopi. Specjalne oddziały, których zadaniem jest oczyszczenie wsi, z zapamiętaniem oddają się pracy. Krzyk wyganianych chłopów dociera do Petersburga, podnoszą się oburzone głosy.