Jacek Żakowski: – Co się stało z Arabami?
Guy Sorman: – O właśnie! Z Arabami. Nie z islamem. Czyli mniej więcej z jedną piątą muzułmanów. Reszta świata islamskiego patrzy na kraje arabskie z podobnym zdziwieniem jak my. Chociaż może trochę więcej rozumie.
Z powodu tej samej wiary?
Raczej dlatego, że nie szuka klucza do tej sytuacji w islamie, czyli tam, gdzie go nie ma.
A gdzie jest klucz?
W typowych mechanizmach każdej rewolucji. To jest klasyczna rewolucja rosnących oczekiwań. Zgodnie z opisaną przez Tocqueville’a zasadą, że rewolucja wybucha, gdy ludziom zaczyna się żyć lepiej. Bo poprawa nigdy nie jest tak szybka, jak oczekiwania poprawy, gdy ludzie ją zauważą.
Arabowie zauważyli, że im się poprawia?
W krajach, które ta rewolucja objęła, przez poprzednią dekadę wyraźnie się poprawiało. Ludzie zaczęli się zastanawiać, czy nie mogłoby się poprawiać trochę szybciej. Wtedy ostrzej zobaczyli, że władza jest skorumpowana, autorytarna, brutalna, że łamie ich prawa. Słusznie pomyśleli, że gdyby władza była lepsza, szybciej by im się poprawiało.
W Libii się ostatnio nie poprawiało.
Nie dość szybko. Ale w Libii, Jemenie, Algierii i Bahrajnie na klasyczny mechanizm tocquevillowski nakłada się konflikt plemienny albo wyznaniowy. Jemen tworzą dwa kompletnie sobie obce plemiona, które porządek kolonialny zamknął w jednym państwie. W Bahrajnie ścierają się szyici z sunnitami. Libia nigdy nie była integralnym państwem. Składała się z dwóch krajów sztucznie połączonych w jedną włoską kolonię, której jedność Kadafi utrzymywał siłą.