Ziobro chce przejąć władzę nad sądami powszechnymi. To furtka do ręcznego sterowania wymiarem sprawiedliwości
Zaczęło się zgodnie z prawidłami sztuki: od zmasowanego ataku propagandowego na sędziów. Narzucony przez prezesa PiS i ministra sprawiedliwości, a ochoczo podjęty przed usłużnych (tych, co to zamiast rzetelności wolą tezę, że prawda leży pośrodku) dziennikarzy ton brzmiał: to skorumpowana, leniwa, a bogata i nietykalna kasta.
Potem parlamentarzyści PiS zgłosili do prac legislacyjnych nowelizację prawa o ustroju sądów powszechnych. Znowu wedle sprawdzonego w boju schematu: rządowy projekt legislacyjny jest zgłaszany jako poselski, by przyspieszyć wprowadzenie go w życie i uniknąć konsultacji społecznych.
Zabiegi te jednak nie dziwią. Stawka bitwy jest wszak olbrzymia. Gra toczy się bowiem o ostateczne podporządkowanie partii rządzącej jednego z ostatnich już bastionów wolności – tym razem słowo to nie pada na wyrost – w państwie polskim.
Założenia nowelizacji prawa o ustroju sądów powszechnych
Bowiem w wyniku zapowiadanej nowelizacji minister będzie mógł, po pierwsze, bez żadnych ograniczeń wymienić wszystkich prezesów i wiceprezesów sądów apelacyjnych oraz okręgowych. Nie będzie musiał przy tym zasięgać opinii zgromadzeń ogólnych sędziów (dziś mogą one zaprotestować przeciwko kandydatom ministra, a wtedy, aby nominacja doszła do skutku, konieczna jest pozytywna opinia Krajowej Rady Sądownictwa). To minister – a nie, jak dotąd, prezesi sądów apelacyjnych – ma też mianować prezesów sądów rejonowych.
Zbigniew Ziobro będzie mógł także dowolnie zmienić obsadę wszystkich stanowisk funkcyjnych w sądach (a więc wizytatorów, przewodniczących wydziałów i ich zastępców).
Jeśli zaś nowi prezesi nie sprawdzą się – zdaniem ministra – ten będzie mógł ich łatwo odwołać.