Bartek Chaciński: – Grywałeś z najlepszymi improwizatorami z zagranicy. Teraz pracujesz w trio z perkusistą Hubertem Zemlerem i pianistą Krzysztofem Dysem. Wybrałeś Polaków, bo są najlepsi?
Wacław Zimpel: – Trudno powiedzieć, czy w jakiejś części świata muzycy są najlepsi, w każdej są trochę inni. Ale Zemler i Dys to jedni z najlepszych, o ile nie najlepsi muzycy, z jakimi miałem możliwość pracować. Pewnie to, że wszyscy jesteśmy klasykami z wykształcenia, rozumiemy klasyczną artykulację, klasyczne formy, ma duży związek z tym, że się muzycznie rozumiemy. Poza tym są bliżej, a jeśli ściągasz muzyków z zagranicy, to czasu na wspólną pracę, na rozwijanie jakichś koncepcji jest mniej.
Zrealizowaliście razem – jako LAM – właściwie jedną długą formę muzyczną. Czym ona dla ciebie jest?
To kompozycja początkowo napisana w kilku zrębach – i szybko nagrana, po paru próbach, gdy sprawdzałem, jak działają poszczególne elementy. To forma otwarta – niby pewne elementy są zdefiniowane, ale całość jest tak pomyślana, że może za każdym razem brzmieć trochę inaczej. Od tego czasu poświęcamy jej wszystkie koncerty tria. Patrzę na nią trochę tak, jak – wydaje mi się – Coltrane myślał o „My Favourite Things”. Nie chcę porównywać jednego z drugim, ale i tu jest stały materiał, z którym możesz obcować na różnych etapach swojego rozwoju i sprawdzić, jak zmieniają się nasze pomysły, on jest jakby takim środowiskiem do rozwoju. Nie myślisz już o samej kompozycji, tylko o sprawdzaniu, w którą stronę idzie.
Zemler i Dys też mogą ją ciągnąć w swoją stronę? Bo LAM to rodzaj supergrupy, wszyscy macie za sobą doświadczenia solistów i liderów.
Zaczęło się od moich pomysłów, ale w procesie pracy nad materiałem każdy z nas wniósł bardzo dużo od siebie.