Maxwell Itoya zaczynał pracę o pierwszej w nocy. Na Stadionie działał jeszcze wtedy nocny market. Siedział tam do szóstej rano, potem wpadał do domu coś zjeść, umyć się i wracał do roboty. Monika opiekowała się w domu trójką dzieci. On zarabiał na rodzinę i wynajem mieszkania. Handlował podróbkami. Zwykle esemesował, czy wszystko w porządku, bo w takiej pracy to wcale nie jest oczywiste; policja często robiła naloty. Tego dnia zadzwonił. Gdzieś posiał sto złotych, prosił, żeby poszukała, bo mieli zapłacić czynsz. A potem znowu zadzwonił telefon, ale nie odbierała. Maxwell mówił, żeby nie odbierała, jak wyświetla się obcy numer; bo i po co? Uwag o bambusach i dzieciach czarnucha dosyć mieli na ulicy. Ale dzwoniło i dzwoniło, nie do wytrzymania. Więc w końcu odebrała: Maxwell nie żyje, jadę po ciebie, wykrzyczał jakiś kobiecy głos. A potem wszystko jak przez mgłę. Kiedy dojechała na Stadion, zobaczyła płachtę leżącą na ziemi. Wystawała spod niej ręka. Jego. Poznała. Miał bardzo szczupłe dłonie.
Był 23 maja 2010 r. Wiadomo, że zaczęło się od rutynowej akcji ścigania handlarzy podróbkami. Jeden z nich zaczął uciekać. Policjant go dogonił, szarpali się. Wtedy nadbiegł Maxwell, wstawić się za kolegą. Krzyczał, żeby tak nie traktować człowieka. Policjant jedną ręką trzymał wyrywającego się handlarza, a drugą wyciągnął broń i skierował w stronę Maxwella. Krzyczał, żeby odszedł. Potem strzelił. Trafił w tętnicę udową. To wersja świadków. Według wersji policji Maxwell szarpał się z funkcjonariuszem, próbując odebrać mu broń.
Przystanek Polska
Maxwell pochodził z Nigerii, z plemienia Edo.