Od Wałęsy wizjonera do przestraszonych popisowców
Stałe kontygenty uchodźców? W dyskusjach polityków dziesiątki wykrętów
Kiedy Polska po 1989 r. wybiła się na niepodległość, Lech Wałęsa jako przywódca ogromnego ruchu „Solidarność” – a jeszcze się nie śniło, że będzie prezydentem – przemawiał w Genewie na forum Międzynarodowej Organizacji Pracy. Zobaczycie – mówił w wizjonerskim tonie – będą na Zachód, do Europy, płynąć rzeki ludzkie, nie możemy żyć egoistycznie. Wszyscy jesteśmy zobowiązani do ludzkiej solidarności.
Wówczas Polska nie tylko głosiła słowa o potrzebie solidarności między narodami, ale sama zabiegała o jej okazanie. I jak przewidział Wałęsa, rzeki ludzkie popłynęły do bogatej Europy, ale niezupełnie tak, jak sobie wyobrażał, bo z przyczyn jeszcze straszniejszych niż bieda – bo wojny, śmierci, gruzowiska, nędza w obozach, dzieci bez szkół.
W środę Jean-Claude Juncker, przewodniczący Komisji Europejskiej, w przemówieniu o stanie UE chwalił herkulesowy wysiłek dużo biedniejszych niż europejskie krajów – Turcji, Jordanii i Libanu – które dały schronienie i żywność milionom uchodźców, schronienie marne, często tylko w barakach i namiotach, ale lepsze niż żadne. Przedstawił również plan podziału 120 tys. uchodźców syryjskich. Według niego na Polskę przypadnie 12–14 tys. z nich. Niestety, dla polskiego rządu, ale także dla Czech, Węgier i Słowacji jest to rozwiązanie „niemożliwe do przyjęcia” (tak we wspólnym komunikacie ze spotkania Grupy Wyszehradzkiej premierzy tych krajów określili wszelkie plany stałych kontyngentów).
To wstyd dla Polski, dziedziczki historycznej „Solidarności”, że z takim oporem i trudnością mówi o przyjmowaniu uchodźców, że w oficjalnych wystąpieniach stale słyszymy zwrot: Komisja „narzuca”.