Każdy prezydent przed Kapitolem przysięga na Biblię, a uroczyste przemówienia kończy słowami bożego błogosławieństwa. Nawet imprezy sportowe często zaczynają się swego rodzaju modlitewnym wezwaniem, by nikt nie doznał kontuzji. Dziś, zwłaszcza po 11 września, sprawy wiary, Boga i moralności figurują na ważnym miejscu w polityce i w kampaniach wyborczych. Ameryka może i nie zastanawiałaby się nad swoją pobożnością, gdyby nie spory sądowe, które rozbudzają namiętności i zmuszają polityków do wyjścia poza ogólniki.
Poszło o Pledge of Allegiance, Przyrzeczenie Wierności, które w szkołach większości stanów jest obowiązkowe lub zalecane, a w siedmiu omawia się projekt ustawy, która zmusiłaby szkoły do codziennego „odmawiania” tego tekstu. Pledge to zaledwie jedno zdanie, manifestacja amerykańskiego patriotyzmu: „Przyrzekam wierność fladze Stanów Zjednoczonych Ameryki i republice, którą reprezentuje – jeden naród w obliczu Boga, niepodzielny, dający wszystkim wolność i sprawiedliwość”. Pledge napisano jeszcze w 1892 r., lecz słowo „Bóg” dodano dopiero w 1954 r., w okresie zimnej wojny, dla podkreślenia, że Ameryka nie może być tak bezbożna jak Rosja.
Dzieci, świadome problemu czy nie, bębniły swoje poranne ślubowanie, aż niedawno pewien ojciec ateista wniósł skargę do sądu, gdyż nie chciał, by jego córkę zmuszano do recytacji. Od razu wyszło na jaw sedno sporu: władze szkolne twierdziły, że chodzi o deizm ceremonialny (deizm nie wchodzi w szczegóły, po prostu: jest jakiś Bóg), pozbawiony jakichkolwiek akcentów religijnych. Sędziowie mieli zatem rozstrzygnąć problem zarówno prawny jak i polityczny. Jeśli nawet Pledge ma jedynie promować patriotyzm, to czy wiara w Boga jest nieodłączną częścią patriotyzmu amerykańskiego, czy nie?