Prawo podpisu na rozlicznych i bardzo skomplikowanych rachunkach miały zaledwie dwie osoby: Jaser Arafat i jego doradca finansowy Muhammad Raszid. Ale Ginosar wraz ze wspólnikiem Ozradem Lewem, byłym oficerem informacji wojskowej i byłym adiutantem szefa sztabu generalnego, posiadali pełnomocnictwo umożliwiające prawie nieograniczone dysponowanie wkładami. Arafat miał do nich bezgraniczne zaufanie.
Zaufanie było całkowicie uzasadnione. Obaj dobrze inwestowali, a kapitał przynosił nadspodziewanie wysokie zyski. Te z kolei wędrowały – częściowo – na prywatne konta Raszida i innych palestyńskich liderów, otwierane na firmy rejestrowane w egzotycznych rajach podatkowych. Pieniądze spotykały się w genewskim banku Lombard Odier&Cie i w renomowanych domach maklerskich Soditik i Samocha. Część płynęła przez kasy londyńskiego Atlas Capital. W Izraelu Ginosar i Lew założyli własną firmę inwestycyjną o lakonicznej nazwie ARC. W języku hebrajskim są to pierwsze litery słów Anu Rocim Kesef – My Chcemy Pieniędzy.
Naród palestyński nie wiedział, że ma otwarte konta w Szwajcarii i że kilku spryciarzy manipuluje jego majątkiem, pobierając za swój trud hojne, przez nikogo niekontrolowane prowizje. Stworzone przez nich spółki typu off shore w rajach podatkowych, m.in. Gromingo Holdings, obracały sumą 340 mln dol. Raszid domagał się od izraelskich partnerów, aby mierzyli wysoko i nie bali się ryzyka. Bożek giełdy uśmiechał się do ryzykantów, a ponieważ w końcowym efekcie wszyscy byli zadowoleni, więc nikt nie zadawał pytań. Dopiero teraz, gdy telawiwski dziennik „Ma’ariw”, opierając się na wypowiedziach Ozdara Lewa, opublikował szczegóły afery, obudziły się izraelskie organa śledcze.
ZGinosarem rozmawiałem po raz ostatni latem 1991 r.