Archiwum Polityki

Portret niepełny

Elizabeth Costello”, nowa powieść południowoafrykańskiego laureata literackiej Nagrody Nobla J.M. Coetzeego, to książka zaskakująco nierówna. Po lekturze pierwszych dwóch rozdziałów gotów byłem zawołać: Arcydzieło! Po trzecim i czwartym popadłem w konfuzję, lecz znakomity rozdział piąty sprawił, że do lektury trzech ostatnich znów zabrałem się z ufnością. A tu takie rozczarowanie! Więc jaka właściwie jest ta powieść? Przede wszystkim nie jest to powieść, lecz sześć zbeletryzowanych wykładów. Łączy je osoba bohaterki, fikcyjnej australijskiej pisarki Elizabeth Costello, która wygłasza je pod różnymi szerokościami geograficznymi. Najciekawsze dotyczą kwestii tak egzotycznych jak losy powieściopisarstwa w Afryce czy źródła humanizmu, inne zaś praw zwierząt bądź granic przedstawiania zła w sztuce. Gdyby „Elizabeth Costello” była powieścią udaną, wyniknąłby z tego przekonujący portret kobiety, która poświęciła życie literaturze. Zamiast tego mamy do czynienia z ambitnym eksperymentem powieściowym, wtórnym jednak wobec dokonań Hermanna Brocha czy Milana Kundery, którzy już dobrych parędziesiąt lat temu dowiedli, że powieść jest gatunkiem wszystkożernym i może się karmić innymi formami literackimi, np. esejem.

To, co najlepsze w tej książce – i co sprawia, że naprawdę warto ją przeczytać – to znakomite dialogi i tło: epizodyczne historie siostry i synowej pisarki, jej syna i jego kochanki, a także samej Elizabeth Costello, młodszej o kilkadziesiąt lat. Paradoksalnie, książka ta byłaby znacznie lepsza, gdyby pozostała nieukończona, tak jak powieści pojawiającego się tu raz po raz Franza Kafki. Gdybym przerwał jej lekturę po piątym rozdziale, bez wahania dałbym jej pięć gwiazdek.

Polityka 7.2006 (2542) z dnia 18.02.2006; Kultura; s. 60
Reklama