Gdy z rządu odeszło dwóch kluczowych ministrów, polskie media utonęły w spekulacjach na temat przyczyn dymisji. Musimy spekulować, bo premier uważa, że nie ma obowiązku nam tego wyjaśniać. Jego zwolennicy twierdzą, że to w demokracji normalne, bo szef rządu mając demokratyczny mandat, może zgodnie z konstytucją dowolnie powoływać i zwalniać ministrów.
Po krytycznym artykule w tygodniku wydawanym przez niemiecki koncern premier oświadcza publicznie, że problemowi niemieckiej własności w polskich mediach rząd musi przyjrzeć się bliżej. Zwolennicy premiera uważają, że to jest naturalna wypowiedź, skoro niemieccy wydawcy dominują na polskim rynku prasowym.
Premier oświadcza, że mandat Hanny Gronkiewicz-Waltz wygasł, gdy spóźniła się ze złożeniem oświadczenia majątkowego męża. Zwolennicy premiera nie widzą w tej wypowiedzi nic złego, bo ich zdaniem premier ma prawo wyrazić swój pogląd.
Mnie takie wypowiedzi premiera oburzają.
Premier zdaje się sądzić, że sprawując w taki sposób władzę, nadaną mu z mocy konstytucji i ustaw, naprawia państwo, umacnia demokrację i dobrze służy Polsce. Ja mam wrażenie dokładnie odwrotne.
Im dłużej obecna władza rządzi, tym bardziej ten spór staje się oczywisty i niepokojący. Nie jest to jednak zwykły spór polityczny. W wielu politycznych kwestiach częściej się zgadzam z obecnym premierem niż z wieloma jego poprzednikami i przeciwnikami. Podobnie jak on uważam, że praworządność jest jednym z najpoważniejszych wyzwań, że kwestią fundamentalną jest umacnianie solidarności i więzi społecznych, a rynek to nie wszystko; że edukacja, bezpieczeństwo energetyczne i usprawnienie państwa powinny być priorytetami polskiej polityki.