Wspaniałości przyrody nakazywały od wieków poetom rymować o wieczności, dostojeństwo katedr przywołuje trwałość. Pola dawnych bitew wspominają ludzkie paroksyzmy często dziś już niezrozumiałych emocji, lecz przypominają też niekiedy, w jak wielkiej mierze jesteśmy spadkobiercami przypadku. Gdyby zwycięzcy zostali tutaj zwyciężeni, a często decydowało jakże niewiele, inaczej potoczyłaby się historia i my bylibyśmy całkiem inni.
Naturalna droga ze wschodu na zachód Europy (i odwrotnie rzecz jasna) prowadzi przez polskie i środkowoniemieckie równiny. Tędy też przez wieki maszerowały wojska. Można podążać przez Hanower, Lipsk i Limburg lub, okrążywszy Las Turyński, przez Wurzburg i Speyer. Możliwości wiele. Dopiero na granicy Francji droga się zwęża w swoiste wrota strzeżone od północy przez Ardeny, Hautes-Fagnes i dalej brabanckie błota, od południa przez Wogezy i Jurę aż po Alpy. Czyż można się dziwić, że miejsc starć tyle tu niemal co miejscowości, a między nimi trzy co najmniej, na których decydowały się losy świata.
Francja
Gdyby w 451 r. Hunowie pokonali germańsko-rzymską koalicję na Polach Katalaunickich, nie byłoby średniowiecza w tym kształcie, w jakim je znamy; gdyby 20 września 1792 r. pod Valmy armie Kellermanna i Dumoricza uległy Prusakom, nie byłoby Napoleona i Rewolucja Francuska nie wstrząsnęłaby Europą; gdyby wreszcie w 1916 r. Niemcy przełamali front pod Verdun, inaczej wyglądałby nasz kontynent, a na pewno długo jeszcze nie byłoby na jego mapie państwa o nazwie Rzeczpospolita Polska. Trzy te miejsca dzieli od siebie wszystkiego dziewięćdziesiąt kilometrów. Z Verdun do Valmy 50, i jeszcze 40 z Valmy na Pola.
Na zwiedzanie Verdun poświęcić trzeba właściwie cały dzień. Oprócz monumentalnych cmentarzy (przy największym z nich muzeum) zobaczyć trzeba przede wszystkim dwa słynne forty: Vaux i Douamont.