Trzy krótkie akapity niedawnego orędzia prezydenta George’a Busha o stanie państwa – a właściwie jedno jego zdanie: „Mamy poważny problem: Ameryka nałogowo spożywa ropę, która często importowana jest z niestabilnych obszarów świata” – stało się najczęściej cytowanym fragmentem jego wystąpienia. Wśród co bardziej optymistycznych ekologów pojawiła się nawet iskierka nadziei, że Bush, który w opinii wielu nie jest przyjazny ochronie naturalnego środowiska i reprezentuje interesy przemysłu naftowego, ujrzał prawdę i wdziawszy włosiennicę udał się do ekologicznej Canossy.
Nieco uważniejsza analiza przemówienia rozwiała jednak podobne iluzje. Konkretne propozycje prezydenta USA były raczej skromne. Do 2025 r. amerykański import ropy z Bliskiego Wschodu (ten właśnie niestabilny obszar miał Bush na myśli) powinna zmniejszyć się o 75 proc. Dziś z tego regionu Ameryka sprowadza około 20 proc. swej ropy, czyli w grę wchodzi 15 proc. całkowitego importu, który (w domyśle) pochodzić będzie z innych źródeł, na przykład z kanadyjskich łupków bitumicznych.
Badania nad alternatywnymi, a także czystszymi, tańszymi i bardziej niezawodnymi źródłami energii znajdują się, zdaniem Busha, „na progu niewiarygodnego przełomu”. W związku z tym prezydent ogłosił podjęcie Zaawansowanej Inicjatywy Energetycznej (Advanced Energy Initiative), polegającej w gruncie rzeczy na zwiększeniu federalnych nakładów na dalsze badania o 22 proc. Na studia nad czystym spalaniem węgla przeznaczonych ma zostać 281 mln dol., na badania nad wykorzystaniem energii słonecznej 148 mln, energii wiatru 44 mln, 150 mln na rozwój produkcji biopaliw, 30 mln na zwiększenie wydajności silników samochodowych i hybrydowe systemy napędu i wreszcie 289 mln dol. na ogniwa wodorowe.