Archiwum Polityki

Konie baby chłopy

Dwie baby robią w tym lesie: Baśka i Kaśka. Trochę narwane, ale oczy ufne. Bez nich nie byłoby pracy dla pilarzy. I żyć nie byłoby za co. Dwudziesty pierwszy wiek, a tutaj wszystko wróciło w stare koleiny: ani koń bez człowieka, ani człowiek bez konia.

Kaśki i Baśki żal. Właściwie nie wiadomo, której bardziej. Baśka, matka Kaśki, naderwała ścięgno, wyciągając pień z bagien, i teraz to na Kaśkę spadła cała robota. Kaśka tyra, lecz protestuje, kiedy ją rankiem wyprowadzają ze stajni. Tak jakby już wiedziała, że sama jedna, pół lasu obrabiając, nie pociągnie długo. Że przy takiej pracy sześć miesięcy i koniec: albo noga złamana, albo zerwane ścięgno. Które raz zerwane, niebawem zerwie się znowu. A potem targ lub transport do Włoch, czyli rzeźnia. Czyli koniec konia.

Konie w mazurskich lasach pracują od roku, na zarządzenie nadleśniczego. Jest ich około dwudziestu. Po ćwierćwieczu wróciły w miejsca, z których je przedtem wyparły traktory. Przez dekady pracującego w lesie konia można było jeszcze z rzadka zobaczyć w górach, a teraz będą Mazury. Nazwano to wszystko: Kompleks Promocyjny.

Ale naprawdę szło o ekonomię. Pan nadleśniczy wziął wszystko pod uwagę: i zamówienia z zakładów, które dziś nie chcą brać bali krótszych niż 2,7 m, i optymalne rozmieszczenie w lesie ścieżek dla traktorów z dźwigiem, i to, że traktor dewastuje lasy. Nawet sprawy takie jak ekonomia czasu: traktor z dźwigiem, gdy już wjedzie do lasu, nie powinien marnować czasu na zawracanie. I wyszło nadleśniczemu, że ścieżki dla traktora powinny być co pięćdziesiąt metrów. A z całej przestrzeni pomiędzy ktoś musi znieść drewno na skraj drogi. Człowiek nie da rady. Nawet we trzech chłopa. Ale koń? Miał dać radę.

I tak padło na konia.

W perspektywie codziennej koń raczej radę daje. To znaczy, jeśli tylko człowiek wie, jak do niego podejść. Zwierzę zrobi, co mu każą, nawet jeśli praca jest ponad jego siły, bo koń, jeśli kocha, to słucha. Zamiast się zbuntować i machnąć kopytem, jak to ostatnio zrobił jeden ogier na Orzeszkowie (młody zrywkarz ze zmasakrowaną klatką piersiową znalazł się w szpitalu), koń kłodę zerwie, przewlecze te ponad dwadzieścia metrów, a potem następną i następną, co najwyżej nazajutrz rankiem ma dziesięć kilo mniej.

Polityka 8.2006 (2543) z dnia 25.02.2006; Na własne oczy; s. 100
Reklama