W tym osobliwym „Hamlecie”, który wszedł ostatnio na ekrany polskich kin, wszystko jest ostentacyjnie nowoczesne. Mamy więc królestwo, tyle że finansowe – firmę Denmark Corporation. Król Klaudiusz śle faksy do księcia, z kolei dwaj wredni kompani młodzieńca Rosenkrantz i Guildenstern otrzymują dyspozycje od monarchy zapisane na twardym dysku komputera. Wiadomość o śmierci Hamleta podają stacje telewizyjne. Grabarz nuci pod nosem „All Along The Watchtower” Boba Dylana, Horacy w punkowej skórze nerwowo pali papierosa za papierosem, a Ofelia przesiaduje w ciemni fotograficznej.
Nie dziwota, że sam królewicz nie może się w tym wszystkim odnaleźć i najchętniej zaj-muje się montowaniem awangardowych filmów (to właśnie przygotowana przez niego „Pułapka na myszy” zdradza w sali kinowej Klaudiusza). Przede wszystkim jednak ten nowoczesny Hamlet grany przez Ethana Hawke’a nie wie, co ze sobą zrobić. Nie chce być młodym miejskim profesjonalistą, losy korporacji niewiele go więc obchodzą. Niczym banalni bohaterowie „Pokolenia X” Douglasa Copelanda nie przejawia żadnych aspiracji i ma kłopoty z życiem uczuciowym. Można się domyślić, że dla księcia, wychowanego na muzyce Nirvany, tekst Kurta Cobaina „Nienawidzę siebie i chcę umrzeć” jest ważniej-szy od rad wiekowych mędrców.
Kłopoty będą mieć także widzowie. Bo nie bardzo wiadomo, o czym film Michaela Almereyda traktuje: ani to adaptacja klasyki, ani opowieść o zagubieniu we współczesnym świecie. A oryginalne, szekspirowskie frazy wygłaszane na tle biurowców Manhattanu dają niezamierzony komiczny i parodystyczny efekt.
Człowiek sukcesu
Odwołując się do Szekspira trzeba, to fakt, czynić to roztropnie, by nie narazić się na śmieszność.