Jeśli powiecie jej, że jest bohaterką, popatrzy zmieszana. Chętnie opowie, że z każdego piekła jest droga wyjścia. Czasem tylko wąska i kamienista ścieżka, ale jest. Bo kiedy się bardzo, bardzo pragnie, a każda myśl i każda decyzja jest podporządkowana temu pragnieniu, wtedy marzenie staje się celem. Żadna cena za osiągnięcie celu nie jest za wysoka. Cena to cena i nie ma się o co targować.
Jeszcze całkiem niedawno ogromne oczy Marii pełne były bólu. Cierpienie sprawiało, że drobna postać wydawała się mniejsza, bardziej krucha. Teraz, kiedy ciężki balast stał się cennym kapitałem, Maria z całkowitym spokojem opowiada o kolejnych odsłonach dramatu, powściągliwa w opisach, dyskretna.
– Wiesz – mówi – byłam pewna, że los gra ze mną znaczonymi kartami.
Pierwsza znaczona: Tatuś
Pamięć podsuwa obrazy czarno-białe. Zimne światło gołej żarówki na bladej twarzyczce dziecka.
Piwnica. Byłaś niegrzeczna, nie kochasz tatusia, siedź tu cicho, bo zgaszę światło. Głos syczący blisko ucha, gorąco bijące od spoconych pach.
I nagle zmiana tonu: proszę cię malutka, pozwól, no nie płacz, tatuś tak cię kocha.
Wspomnienie rwie się na szare strzępy, część z nich utkwiła w brzuchu i wciąż jeszcze wywołuje mdłości.
Czemu to dziecko jest takie smutne? Te oczy. Skąd sińce większe niż błękit nad nimi?
Mama podsuwała chleb maczany w tranie. Tatuś zaś robił rzeczy dla Marysi niepojęte, nazywając to kochaniem. O tym kochaniu należało milczeć, bo gadatliwe dziewczynki trafiają do piwnicy pełnej pająków i szeptów.
Kiedy po raz pierwszy zapragnęła podzielić się z matką ponurym sekretem? Czy nie wtedy, gdy odkryła, że inni ojcowie nie robią tego swoim córkom?