Archiwum Polityki

Wracamy do domu

Polska przegrała z Portugalią 0:4. Dla nas to już koniec tego mundialu, w meczu ze Stanami Zjednoczonymi będziemy walczyć co najwyżej o jakiegoś honorowego gola na mistrzostwach świata. Smutno. Po szesnastu latach nieobecności wróciliśmy do światowej ligi na chwilę i teraz wracamy na swoje zwykłe miejsce.

Mecz z Portugalią wszystkich przygnębił, ale i uspokoił.

Donald Tusk: – Nie złoszczę się, ale też i nie wstydzę, bo nasi zagrali lepiej niż z Koreą. Ale bardzo słabi byli.

Mariusz Walter: – Po raz pierwszy w mundialu walczyli, dziękuję im za to. Nie mogliśmy wygrać, bo byliśmy słabsi we wszystkich elementach gry. Olisadebe przegrywał wszystkie pojedynki albo niecelnie podawał. Brakowało siły, szybkości, skoczności, elementarnej techniki. Jeśli tego wszystkiego nie ma, to nawet najlepszy trener nie zbuduje żadnej strategii.

Marek Kondrat: – Od początku znikąd nadziei nie było. Już podczas grania hymnów widać było strach w polskich oczach, stężałe twarze. Portugalczycy wiedzieli, że grają ze słabymi, dlatego mimo że byli pod presją, zaczęli spokojnie, dali nam pograć z przekonaniem, że swoje i tak strzelą. Przykro, bo obstawiłem przegraną 0:3, ale jak widać okazałem się zbytnim optymistą.

Jerzy Pilch: – Daliśmy się nabrać na to, że jest drużyna, szczęśliwe losowanie, jakaś specjalna taktyka...

Tusk: – Sami się oszukiwaliśmy. Wszyscy jak tu siedzimy, oglądamy mecze od lat, więc nie powinniśmy się dać nabrać na te tanie zagrywki, wyjaśnienia, miny. Ale daliśmy się, bo tacy już są kibice.

Umiemy się też pocieszać, że nie ma tego złego... Członkowie loży pozwolili sobie na podejrzenie, że na determinację marszałka Tuska, który usunął z sali sejmowej posła Leppera, wpłynął jego nastrój po przegranej z Koreą.

W piątek, w czasie gdy Anglia grała szlagierowy mecz z Argentyną, musiał na sali sejmowej stawić czoło szefowi Samoobrony, przez co nie zobaczył ani kawałka spotkania, chociaż bardzo się na nie cieszył.

Polityka 24.2002 (2354) z dnia 15.06.2002; s. 16
Reklama