Archiwum Polityki

Pokolenie spoko

Kto by pomyślał, że poeta, eseista i krytyk literacki – znany ze współpracy z „Polityką” i „Gazetą Wyborczą” – Jarosław Klejnocki w latach realnego socjalizmu ściskał rękę kuwejckiego emira. A tak właśnie było, jeśli wierzyć jego autobiografii. To, że zbliżający się do czterdziestki autor zaczyna prozatorską przygodę od pisania na temat swego dzieciństwa, wczesnej i późnej młodości, nie może dziwić, skoro większość jego literackich kolegów ma już za sobą takie doświadczenie. W odpowiedzi na „Jak zostałem pisarzem” Stasiuka, ale też książki Krzysztofa Vargi, Jerzego Sosnowskiego i innych jeszcze starzejących się już przedstawicieli pokolenia młodych literatów, którzy dali się poznać na początku lat 90., Klejnocki napisał książkę jasną, przyjemną i spokojną, może nawet zanadto.

Czytającemu – zwłaszcza gdy urodził się między 1960 a 1970 i wychował w Warszawie – łatwo jest odnaleźć wiele wspólnych doświadczeń i podczas lektury wspomina lub śmieje się „po kombatancku”.

Tytuł książki jest niestety bez sensu, ani śmieszny, ani adekwatny. Z całej opowieści jasno wynika, że Klejnocki żadnej szansy na zostanie menelem nie miał, choć może w chwili zwątpienia los Wieniedikta Jerofiejewa mu się marzył.

Można by się poznęcać nad tą książką i jej autorem bardziej, gdyby nie kilka fragmentów, które przerywają tę melancholijną opowieść. Tworzą one dramatyczny monolog kierowany przez autora do zmarłego ojca, któremu tak wiele chciał, a tak mało udało mu się powiedzieć. Być może trzeba było całej tej książki, by zdobyć się na odwagę napisania kilku ważnych słów.

Jarosław Klejnocki, Jak nie zostałem menelem (próba autobiografii antyintelektualnej), Prószyński i S-ka SA, Warszawa 2002, s.

Polityka 42.2002 (2372) z dnia 19.10.2002; Kultura; s. 57
Reklama