Archiwum Polityki

Za chlebem i ogórkiem

Polscy emigranci coraz częściej wracają do kraju. Pcha ich nadzieja na szybszą karierę, tęsknota, poczucie wyobcowania. Dzisiaj wyjazd na saksy nie jest już synonimem zaradności, ale raczej przegranej.

Kiedy po dziesięciu latach we Francji i Kanadzie Wojciech Bocheński przyjechał do Polski na pierwsze wakacje, dostał wiadomość, że firmę, w której pracuje, kupili Amerykanie i w ciągu trzech dni zwolnili wszystkich. Nie planował powrotu do ojczyzny, ale skoro już tu był, postanowił się rozejrzeć, czy nie znalazłaby się jakaś praca. Był 1997 r. i okazało się, że tacy jak on mogą przebierać w ofertach. W swojej poprzedniej firmie pełnił funkcję dyrektora do spraw sprzedaży, odpowiedzialnego za zachodnią Kanadę. Tu na pniu kupiło go Mitsubishi. Wkrótce założył własną firmę consultingową z siedzibą przy ul. Foksal w Warszawie i prowadzi ją do dziś. Czy wrócił na stałe?

– Na Zachodzie nauczyłem się, że nic nie jest na stałe. Takie czasy – mówi. – Gdybym jutro dostał ciekawą propozycję pracy w Azji czy Ameryce Południowej, nie wahałbym się ani przez moment.

Kosmopolici i taktycy

Wojciech Bocheński należy do grupy, która w badaniach nad migracjami powrotnymi Polaków, ukończonymi właśnie przez Instytut Spraw Publicznych, została określona jako kosmopolici. Są mobilni i mogą robić karierę pod każdą szerokością geograficzną, nie przykładają specjalnej wagi do kwestii tożsamości narodowej.

„Dla mnie to przestało mieć znaczenie. To nie jest najważniejsze pytanie mojego życia: »Kim ja jestem – czy jestem Polakiem, czy Amerykaninem«. Jestem tym, kim jestem z uniwersalnym podejściem do świata i ludzi. To nie wynika z wygody, że idę tam, gdzie mi łatwiej. Zachód zmienił mnie kompletnie. Jestem obywatelem świata”deklaruje powracający z USA emigrant.

Szacuje się, że po 1989 r. do Polski wraca od 1,5 do 4,5 tys. osób rocznie. Najliczniej przyjeżdżają ci, którzy opuścili Polskę w latach 80.

Polityka 41.2002 (2371) z dnia 12.10.2002; Kraj; s. 24
Reklama