Archiwum Polityki

Smród nasz powszedni

W Polsce smród to zjawisko równie powszechne jak wstydliwe. Eufemistycznie określane jako „przykra woń”, „brzydkie zapachy” czy „zepsute powietrze”. Na co dzień psują nam powietrze zakłady przetwórstwa mięsa, ryb i utylizacyjne, fermy, lakiernie, papiernie, kipiące szamba, wysypiska, źle zaprojektowane oczyszczalnie ścieków, publiczne ustępy. Niedawno zamknęliśmy 18 obszarów negocjacji z Unią Europejską na temat ochrony środowiska, wywalczywszy aż 9 okresów przejściowych. Ten sukces oznacza przedłużenie naszym zakładom czasu trucia i smrodzenia. Dlaczego wstydliwie pomija się smród w polskich przepisach udając, że nie ma on na nas negatywnego wpływu? A może wszyscy, łącznie z ustawodawcą, wierzymy w stare powiedzenie: „od smrodu jeszcze nikt nie umarł”?

Smród, z punktu widzenia nauk medycznych, w zasadzie nie istnieje – twierdzi dr Jan Pastor z Zakładu Higieny i Epidemiologii Akademii Medycznej w Gdańsku. Jednak różnego pochodzenia odory mogą zagrażać zdrowiu człowieka. Ale jak ustalić dopuszczalne dla ludzkiego środowiska stężenie w powietrzu czegoś, co – jak się powszechnie sądzi – fizycznie nie istnieje?

Maciej Ardziejewski, pełnomocnik właściciela największego i najnowocześniejszego w Polsce zakładu utylizującego zwierzęce odpady poubojowe i poprodukcyjne w Uśnicach k. Sztumu (duńskiej firmy dakaPolska), udowadnia, że smród istnieje fizycznie. W jednym z wydziałów jego zakładu stoją kuwety z brązową zawartością. – To smród w postaci stałej – wyjaśnia. – Po zebraniu znad urządzeń utylizacyjnych jest przerabiany na granulat. Jeśli zatem ktoś miałby wątpliwości, czy smród fizycznie istnieje i czy szkodzi zdrowiu, może spróbować go rozkruszyć i powdychać sobie.

Prawo bez nosa

Podwarszawskie osiedle domków jednorodzinnych, jedno z kilkunastu tysięcy osiedli, jakie powstały w Polsce w ostatnich latach. Kilka minut po godz. 17 właściciel jednego z domków, pan N., podpala kolejną stertę śmieci. Oszczędza w ten sposób 24 zł miesięcznie, bo tyle kosztuje cotygodniowe wywożenie kubła śmieci. Po kilku minutach skwierczą w ogniu resztki jedzenia, plastikowe opakowania, torebki i butelki, kartony po mleku, jakieś szmaty. Żrący dym przenika na sąsiednie posesje. Sąsiedzi szczelnie zamykają okna. Duszący smród spalenizny do rana ciągnie się po osiedlowych uliczkach i ogródkach.

Sąsiedzi próbowali najpierw perswazji, potem skarżyli się u wszystkich świętych. W biurze głównego inspektora sanitarnego powiedziano im, że za tę sprawę odpowiedzialny jest samorząd.

Polityka 46.2001 (2324) z dnia 17.11.2001; Raport; s. 3
Reklama