Nadchodzi nowa fala cyfrowo-internetowego tsunami. Dziesiątki miliardów dolarów zainwestowanych w opracowanie nowych technologii, setki miliardów zamrożonych w światłowodowych infostradach, tysiące godzin na obmyślenie nowych sposobów pozyskania klienta zaczynają przynosić owoce, a ich aromat budzi ospały rynek finansowy. Powstaje globalna medialno-komunikacyjno-rozrywkowa gospodarka, którą rządzi reguła hiperkonkurencji, mówiąca, że każdy walczy z każdym i nikt nie jest faworytem. Choćby dlatego, że wielu przyszłych wygranych jeszcze nie istnieje, a wielu dzisiejszych potentatów istnieć nie będzie. Zyskają na pewno konsumenci, bo za coraz bogatszą ofertę będą płacić coraz mniej.
Nadchodząca rewolucja ma swoje symbole. Dla Polaków jest nim Skype, serwis telefonii internetowej, umożliwiający za darmo lub bardzo tanio rozmowy z całym światem. Maltretowani przez lata absurdalnie wysokimi taryfami telefonicznymi powitaliśmy Skype z entuzjazmem. Z 4,5 mln użytkowników jesteśmy największym rynkiem na tę usługę w Europie. Czym jednak jest Skype? Założona przez Szweda Niklasa Zennströma i Duńczyka Jana Friisa firma zatrudnia raptem 200 osób na całym świecie, ok. 100 programistów w Estonii nieustannie ulepsza oprogramowanie, 80 specjalistów w Londynie myśli o nowych strategiach biznesowych, które wdrażają na całym świecie ich emisariusze. Firma nie może pochwalić się oszałamiającymi obrotami, bo i nie musi. Jak tłumaczy szef Skype w Polsce Michał Kostrzewa: – Nasze koszty są minimalne, nie utrzymujemy żadnej infrastruktury, nie wydajemy na marketing, na utrzymanie zespołu wystarczy niewielka marża wpływająca z płatnej części serwisu. Póki co nie myślimy o zarabianiu na reklamach, żeby nie popsuć sobie renomy.
Brak obrotów nie oznacza braku wartości.