Doprowadza do szału dziennikarzy, kiedy na konferencji prasowej wygłasza krótkie exposé, kroi metrowej średnicy bochen chleba i wychodzi, nie racząc odpowiedzieć na żadne z przygotowanych pytań. Konsekwentnie nie udziela wywiadów, za to na stronach internetowych Ministerstwa Finansów publikuje obszerne polemiki z gazetami. Nie próbuje przekonywać mediów do swoich racji, w zamian budując system bezpośredniej komunikacji z obywatelami. Gazety w rewanżu nie zostawiają na ministrze finansów suchej nitki, a „Puls Biznesu” wręcz wzywa, aby skończył z błaznowaniem. Ale to Kołodko na razie jest górą.
– To jest wręcz modelowe, podręcznikowe zachowanie – twierdzi Andrzej Długosz, fachowiec od politycznego marketingu, który nie ma wątpliwości, że Grzegorz Kołodko intensywnie w tej dziedzinie się przeszkolił, niewykluczone, że w USA. Wszystko, co robi wicepremier, jest profesjonalną kampanią public relations, którą rozpoczął, zanim znów wrócił na scenę polityczną. W tej kampanii nawet jego kucyk odegrał istotną rolę. Pokazał go jako faceta wyluzowanego, skupionego na doskonaleniu własnej osobowości, prywatnego. Dzień później stanął do służby ostrzyżony, w garniturze z kamizelką, która jest symbolem urzędniczej solidności. W pełnej gotowości do ratowania kraju. Ostatnia nadzieja białych.
– Wicepremier wiedział – mówi Długosz – co zrobić, żeby wtedy wszystkie programy informacyjne skoncentrowały się tylko na nim. Dni ciszy dały mu więcej niż kilkanaście konferencji prasowych. W momencie, w którym wreszcie przemówił, słuchała go cała Polska – biznes, dziennikarze i zwykli ludzie. Osiągnął cel po mistrzowsku.
Kołodko od objęcia funkcji nie dopuścił do żadnego przypadkowego spotkania z jakimkolwiek dziennikarzem.