Zgodnie z rosyjską doktryną działań informacyjnych oddziaływanie na społeczeństwo odbywa się na trzech powiązanych ze sobą poziomach. Na każdym z nich dociera się do innej grupy odbiorców, czyniąc w ludzkich umysłach spustoszenie gorsze niż silny ostrzał artyleryjski na polu walki.
Strajki „bohaterskich” rolników cieszą kremlowskie media. Ochoczo relacjonują, że w Polsce wysypywane jest „zatrute ukraińskie zboże”, protestujący „trollują Ukraińców na granicy” i blokują śmieciami trasę kolejową wiodącą na wschód.
Marcin Wolski, ostatnimi laty nader aktywny piewca polityki pisowskiej władzy, nagle uderzył się w pierś. I to tak, że aż zagrzmiało. Taka tam pustka.
PiS jest zapobiegliwy i zawczasu przygotowuje się do zajęcia z góry upatrzonych pozycji, o ile przegra wybory w październiku. Ale kto kopie referendalne dołki, ten sam w nie wpada.
Rosyjska propaganda ma cztery główne nurty. Jedna jej część jest skierowana do odbiorcy wewnętrznego, inna do zagranicznego. To, czego nie da się osiągnąć walką, można czasem osiągnąć przez media.
Gdyby intencje PiS były propaństwowe, prokuratura oraz służby specjalne od razu zajęłyby się np. sprzedażą Lotosu.
W 1979 r., gdy Jan Paweł II przyjechał do Polski po raz pierwszy jako papież, operatorzy TVP otrzymali polecenie filmowania pojedynczych osób i grupek, a nie całego zgromadzenia. Historia powróciła w sposób nieoczekiwany, ale z niejaką różnicą.
Nędza dokumentacyjna filmu wyraża się w zerowym rezultacie przejrzenia przez Cenckiewicza, jak powiedziano, większości spośród 10 tys. dokumentów dotyczących relacji polsko-rosyjskich za czasów rządów Tuska.
Jarosław Kaczyński trzyma się uniwersalnych zasad panujących na mniejszych i większych dworach: królewskich, magnackich, biskupich i mafijnych, bez różnicy. Gdy ktoś nawali, kara jest nieuchronna.
Jarosław Olechowski, najpotężniejszy człowiek w TVP od propagandy, miał napisać (prawdopodobnie) do dysponenta wszech rzeczy i prezesa Jarosława Kaczyńskiego lament-skargę i wypowiedzieć mu posłuszeństwo.