Archiwum Polityki

Ciemna strona mocy

„Atak klonów” – kolejna część „Gwiezdnych wojen” w reżyserii George’a Lucasa – to na szczęście nie tylko zapierający dech w piersiach pokaz możliwości technicznych współczesnego kina. Wydarzenia, które rozegrały się „dawno, dawno temu w odległej Galaktyce”, to także komentarz do otaczającej nas rzeczywistości i całkiem przyziemnych spraw.

Trzy lata temu, gdy na ekranach pojawiło się „Mroczne widmo” – część pierwsza kosmicznej opowieści wszech czasów – wielbiciele Luke’a Skywalkera i Hana Solo mogli poczuć się zawiedzeni. Oto bowiem miast w zgodzie z chronologią dowiedzieć się, co stało się z naszymi bohaterami po zniszczeniu „Gwiazdy Śmierci”, cofaliśmy się do prapoczątków, gdy Anakin Skywalker, czyli przyszły Darth Vader był małym chłopcem, a Obi-Wan Kenobi pomagał jeszcze swojemu mistrzowi. „Mroczne widmo” było, niestety, nie tyle mroczne, ile nudne, a filmu nie ratowało nawet nagromadzenie efektów specjalnych.

„Atak klonów” dowodzi jednak, że gwiezdne imperium podźwignęło się raz jeszcze. Twórcy filmu pokazują nam tym razem, co zdarzyło się 10 lat po historii opowiedzianej w „Mrocznym widmie”. Anakin Skywalker jest teraz padawanem, czyli kosmicznym giermkiem pragnącym zostać rycerzem Jedi. Ten ambitny, cokolwiek porywczy i niesubordynowany młodzieniec przysparza zmartwień swojemu mistrzowi i nauczycielowi Obi-Wan Kenobi. A sprawa jest poważna: oto Federacja Handlowa znów rośnie w siłę i zaczyna zagrażać Republice. Przeciw dzielnym wojownikom spiskują rozmaite korporacje i gildie, postacią zaś szczególnie niebezpieczną okazuje się hrabia Dooku – były rycerz i mistrz fechtunku na świetlne miecze, przekabacony na stronę ciemnych sił. Jakby tego było mało, ktoś dybie na życie Padme Amidali – niegdyś królowej planety Naboo, a teraz powabnej pani senator w galaktycznym parlamencie. Obi-Wan i Anakin muszą więc ochronić także Padme, unieszkodliwić płatnego zabójcę i odnaleźć zleceniodawcę zbrodni.

A jednak, mimo że obserwujemy efektowne gonitwy odbywane pojazdami wśród asteroidów, stechnologizowaną i odczłowieczoną stolicę Republiki, Coruscant, roboty i rozmaite dziwaczne potwory, które stanowią znak rozpoznawczy w filmach Lucasa, to jednak stykamy się z problemami, które wcale nie wydają się wzięte z kosmosu.

Polityka 21.2002 (2351) z dnia 25.05.2002; Kultura; s. 56
Reklama