Minister zdrowia dba o to, by nie zostać bez pracy po zakończeniu swojej misji w rządzie. Nie dość, że nie rozstał się definitywnie ze stanowiskiem dyrektorskim w Centralnym Szpitalu Klinicznym (zastępujący go dr hab. Bolesław Samoliński jest wciąż tylko p.o. dyrektora), to jako kardiolog specjalizujący się w leczeniu nadciśnienia zrobił wiele, by powiększyć zastępy swoich przyszłych pacjentów. Ostatnimi wypowiedziami w sprawie list refundacyjnych leków minister musiał przyprawić wiele osób o palpitacje serca.
Jednego dnia dwa miliony ludzi z cukrzycą usłyszało, że paski do pomiaru poziomu cukru we krwi, za które dotychczas płacili 2,50 zł, będą teraz dużo droższe – dwa dni później z przecieków z ul. Miodowej (gdzie mieści się siedziba resortu zdrowia) dowiadywali się, że paski pozostaną jednak w dotychczasowej cenie (choć dalej nie jest jasne, czy dla wszystkich, czy tylko dla osób korzystających z tzw. intensywnej insulinoterapii). Jednego dnia zapadła decyzja o wycofaniu z listy przeciwbólowych plastrów dla chorych na nowotwory – po trzech dniach plastry na listę wróciły, ale wcześniej, podobnie jak paski, zostały do ostatniego wykupione z aptek.
Minister konsekwentnie od pierwszego dnia swojego urzędowania stosuje przewrotną taktykę: najpierw sieje burzę, szokuje, a następnie stopniowo wycofuje się ze swoich pomysłów. A skołowani pacjenci i zdezorientowani lekarze, aptekarze, kasy chorych oraz – wcale w tej grze nie najmniej ważni – producenci leków pytają: jeśli listy mają zacząć obowiązywać od 10 kwietnia, to czy wszyscy zdążą zorientować się w nowych wykazach i nowych cenach? Czy producentom pozostawiono dość czasu na negocjacje w tej sprawie?
Doktor Janosik
Jest prawdą, że do list refundacyjnych leków trzeba było w końcu się dobrać i przewietrzyć te wykazy liczące ponad 2 tys.