Archiwum Polityki

W każdym siedzi anioł

Rozmowa z francuskim reżyserem Lucem Bessonem, autorem filmu „Angel-A”

Janusz Wróblewski: – Kilka dni temu wręczono Oscary. Zaskoczył pana werdykt Akademii Filmowej?

Luc Besson: – Nie, ponieważ nie znam żadnego z nominowanych tytułów. Wstyd się przyznać, ale przez ostatni rok rzadko chodziłem do kina. Dużo pracowałem. Przygotowałem dokument o sukcesach francuskich olimpijczyków. Nakręciłem „Angel-A” i właśnie kończę kolejną fabułę, której premiera odbędzie się pod koniec roku.

Amerykańskie kino coraz częściej mówi o kryzysie demokracji, o wojnie w Iraku, o koncernach paliwowych i farmaceutycznych, które rujnują gospodarki biednych krajów. Czy polityka wywiera również wpływ na pańską twórczość?

Nie lubię filmów społecznie zaangażowanych. Kino ma budzić emocje, opowiadając o ludziach. Co sprawia, że ma pan ochotę ofiarować 10 dolarów żebrzącej staruszce: ideologia czy serce? Każdy uczy się żyć od matki i ojca, a nie od polityków. Politycy chcą władzy, a kiedy ją mają, marzą o jeszcze większej władzy. Niech mi pan pokaże rząd, który zrobił coś dobrego dla swoich obywateli. To my sobie wzajemnie pomagamy, wywołujemy rewolucje, buntujemy się, walczymy o swoje prawa. Nie oni.

Zrealizował pan „Joannę d’Arc”, żeby udowodnić, że ludzie władzy to rekiny pożerające innych?

Nie. Politycy usiłują nam wmówić, że są strasznie ważni. Ale to nieprawda. Oni stale oszukują ludzi. Niech pan posłucha Busha. Powołuje się na Boga, na wolność i demokrację, a tak naprawdę chodzi mu tylko o pieniądze. Znam jednego przyzwoitego biznesmena, który bezinteresownie dzieli się swoim majątkiem. To Bill Gates. On jeden ma odwagę stawiać trudne pytania: jak postępować, by go sumienie nie gryzło w nocy?, czemu ma służyć ta kasa?

„Angel-A” jest dziewiątym filmem w pana karierze.

Polityka 11.2006 (2546) z dnia 18.03.2006; Kultura; s. 70
Reklama