Według Instytutu Rolnictwa jedna trzecia rolników zainwestuje dopłaty w gospodarstwo, jedna trzecia w kupno ziemi, jedna trzecia je skonsumuje. A jest co: w sumie 1,4 mld euro!
– To co dali, to i tak od nas wyciągną – ocenia unijne dopłaty Sławomir Kupidłowski, 45 lat, ze wsi Boguszyce w gminie Łomża, właściciel 18-hektarowego gospodarstwa specjalizującego się w hodowli świń. Kilka dni temu na jego konto w banku spółdzielczym wpłynęło 7660 zł dopłat bezpośrednich. I na razie pieniądze na koncie leżą, bo nie bardzo wiadomo, co z nimi zrobić. Za mało ich i za dużo zarazem. Pewno skończy się tak, że Kupidłowski kupi 4 tony nawozów (– Po tysiącu za tonę, to już cztery tysiące – liczy) i tysiąc litrów ropy do dwóch ciągników po 3,4 zł za litr (– No i po dopłatach).
Ale na razie na przykład nawozów azotowych nie ma, bo cena ma iść w górę. Producenci wiedzą, że rolnik będzie miał gotówkę. 25-kilowy worek koncentratów paszowych kosztował 40 zł, teraz już 60 zł. Zniknęły bony paliwowe, dopłaty do kwalifikowanego materiału siewnego, do cen skupu mleka w klasie ekstra, ograniczono dotacje do wapna nawozowego. Nie przewiduje się dopłat do cen skupu zbóż ani interwencji na rynku wieprzowiny. Cena żywca, owszem, poszła w górę, do opłacalnych 5 zł za kilogram. – Ale pewno zaraz spadnie do 4 zł – prorokuje Kupidłowski.
Najbardziej go denerwuje właśnie ta huśtawka cen. W zeszłym roku umówił się na cenę po 5,20 zł. Zajeżdża do skupu z 50 świnkami (w szczycie trzyma 120–150 sztuk), a tam mu mówią „od dzisiaj cena skupu 3,40 zł”. Myślał, że szlag go trafi, bo w pięć minut stracił 10 tys. zł.
Miliardy na renty
W starej Unii dopłaca się rolnikom do produkcji.