W końcu XIX w. działało w Warszawie wiele domów publicznych – od bardzo ekskluzywnych, zlokalizowanych przeważnie przy ul. Towarowej, do prymitywnych bud dla sołdatów na Mariensztacie. Panie swawolne czatowały też na klientów w kawiarniach (nawet w nowo otwartym Bristolu na pięterku ochrzczonym przez nie balią) oraz krążyły po pryncypalnych ulicach.
Prostytucja rozlała się szeroką falą w czasie I wojny i tuż po niej, gdy bieda zmuszała wiele kobiet do płatnego nierządu. Nadal, oczywiście, funkcjonowały domy publiczne. Sytuację próbowało zmienić rozporządzenie o nadzorze nad nierządem z 6 września 1922 r., wydane przez ministra zdrowia publicznego w porozumieniu z MSW. Zobowiązywało ono prostytutki do rejestracji w inspektoratach sanitarno-obyczajowych oraz do posiadania ważnej książeczki zdrowia.
Rozporządzenie to zdelegalizowało też domy publiczne, co wywołało istną burzę na łamach prasy. Ciekawa i znacząca jest opinia wyrażona w tygodniku „Myśl Narodowa”, jeśli zważyć, że skrajna prawica za czasów carskich całe zło widziała w domach publicznych właśnie, a teraz broniła ich, by przeciwstawić się „półbolszewickiej gospodarce i niedorzecznym doświadczeniom społecznym” rządu. Oto charakterystyczny fragment jednego z artykułów:
„W myśl doktryny klasowej zniesiono domy publiczne, aby pozwolić zatrudnionym tam »najmitkom« na założenie własnego »warsztatu«. Ten pomysł niedowarzonych społeczników okazał się w swoich skutkach chluśnięciem na Warszawę kubła cuchnących pomyj, którymi przesiąkły już ulice, hotele i mieszkania w śródmieściu, a zwłaszcza w okolicach głównego dworca. (...) Mnożą się »jaczejki« rozpusty, czyli nory schadzek po piwnicach, po strychach, po czwartakach. Prostytucja włamuje się zwycięsko do mieszkań prywatnych.