Gwoli ścisłości powinno się mówić o jubileuszu instytucji, a nie o jubileuszu prawa wyborczego. Powszechne równe prawo wyborcze pojawiło się w Rosji nie za czasów cara Mikołaja II, lecz dopiero sekretarza generalnego Michaiła Gorbaczowa – i do tego w dość dziwacznej formie. Przez całe te sto lat rosyjska władza walczyła z własnymi wyborcami i tymi deputowanymi, którym wbrew wszystkiemu udawało się prześlizgnąć przez sito zakazów lub ograniczeń. Sto lat temu Duma Państwowa pojawiła się nie z powodu dostatniego życia – car wydał manifest o jej powołaniu na tle wydarzeń rewolucyjnych, które niemal doprowadziły do obalenia tronu. Pierwsza Duma składała się z 478 deputowanych, w tym 55 posłów polskich (36 z guberni tworzących Królestwo Polskie, a 19 z Kresów).
Jednakże równego prawa wyborczego nie było – wprowadzono cenzus majątkowy. Właściciele ziemscy i bogaci mieszkańcy miast mieli więc większe możliwości wybierania niż robotnicy i chłopi. Ale nawet taki parlament wywoływał niepokój. Specjalnie podkreślono, że cała władza znajduje się w rękach cara, a organ doradczy monarchy – składającą się z wielmoży i przez nikogo nie wybieraną Radę Państwową przekształcono w izbę wyższą parlamentu: Senat (100 lat później do mikołajowskiego modelu wróci Władimir Putin, który – w istocie – wymienił wybieranych senatorów na mianowanych urzędników). Bez akceptacji Senatu żadne prawo uchwalone przez Dumę Państwową nie mogło trafić do cara do podpisu.
Profesorowie i chłopi
Wszelako nawet taka Duma nie podobała się w Pałacu Zimowym – okazało się, że ludność, niezależnie od statusu majątkowego, preferuje partie, które opowiadają się za reformami. Czołową siłą w kraju stają się konstytucyjni demokraci, partia profesorów uniwersytetów z Moskwy i Petersburga.