Całkiem niedawno naukowcy doszli do wniosku, że światowe zasoby paliw kopalnych zmniejszyły się w ciągu ostatnich 30 lat aż... tysiąckrotnie! Jak to możliwe?
Sprawcą gigantycznej przeceny jest substancja z dna oceanu, mająca niezwykłe właściwości: w umiarkowanej temperaturze rozpada się gwałtownie na wodę i gazowy metan – taki sam jak w naturalnym gazie ziemnym. Dziennikarze okrzyknęli ją gorącym lodem, gdyż wydobyta na powierzchnię płonie jak pochodnia. Naukowcy nazywają tę substancję hydratem metanu, badają ją od ponad stu lat i mają coraz więcej wątpliwości, czy to naprawdę bajkowy dar natury, który kiedyś rozwiąże wszystkie kłopoty energetyczne.
Kawał świata na hydratach
W 1981 r. statek wiertniczy „Glomar Challenger” wydobył pierwszą na świecie próbkę hydratu metanu w pobliżu Gwatemali. Rdzeń wiertniczy na odcinku jednego metra impregnowany mlecznym lodem wzbudził sensację wśród badaczy. Obserwując topiącą się w tropikalnym słońcu substancję, uwalniającą gaz, mogli naocznie przekonać się, że hydraty metanu rzeczywiście występują w przyrodzie, tak jak to przewidywały rozważania teoretyczne.
Historia metanowego lodu jest jednak dłuższa. W latach 30. ubiegłego wieku operatorzy rurociągów gazowych układanych w zimnych strefach klimatycznych napotkali poważny problem: w rurach, którymi tłoczono gaz ziemny, narastały lodowe korki blokujące z czasem przepływ. O pomoc zwrócono się do chemików. Ci wiedzieli, o co chodzi – takie substancje uzyskiwano laboratoryjnie już w XIX w., gdy w warunkach podwyższonego ciśnienia przepuszczano metan przez zamarzającą wodę. Ponieważ nie udało się znaleźć praktycznego zastosowania dla nowego związku, sprawę traktowano jako akademicką ciekawostkę. W rurociągach przez przypadek odtworzono warunki laboratoryjnych eksperymentów.