Kiedy w styczniu obejrzałem komedię romantyczną „Tylko mnie kochaj”, byłem skłonny zakładać się, że to najgorszy film polski rozpoczynającego się właśnie roku. Wkrótce na ekrany trafiła następna polska komedia, jeszcze bardziej romantyczna, mianowicie „Ja wam pokażę!”, i okazało się, że się myliłem. Na tle tego dzieła poprzedni film nagle nabrał blasku i zaczął mi się podobać. Nie minęło wiele czasu i mieliśmy premierę utworu, też oczywiście komicznego z założenia, mianowicie „Francuskiego numeru”, który spowodował, że zaczął mi się podobać film „Ja wam pokażę!”, a o „Tylko mnie kochaj” byłem coraz lepszego zdania. Wydawało się, że już takiego numeru jak „Francuski numer” nam w tym sezonie nie wykręcą. Myliłem się po raz kolejny, bo oto na ekrany, poprzedzona wielkim hukiem medialnym, weszła kolejna komedia – „Hi Way”, po obejrzeniu której znowu zmuszony byłem dokonać korekt w rankingu: „Francuski numer” wcale nie był taki zły, „Ja wam pokażę!” to naprawdę świetna filmowa robota, zaś „Tylko mnie kochaj” jest niemal arcydziełem.
Ale i „Hi Way” zasługuje na miejsce w podręcznikach historii polskiej kinematografii – mianowicie jako przedsięwzięcie pod pewnymi względami pionierskie. Uważa się powszechnie, iż choć film zasadniczo nie jest sztuką szczególnie skomplikowaną, to jednak do jego powstania niezbędny jest scenariusz, reżyser i aktorzy, nie wspominając paru innych drobiazgów. Artyści z kabaretu Mumio postanowili zrobić komedię, rezygnując a priori z tych elementów. Uzyskawszy popularność w reklamie telewizyjnej (chwilami rzeczywiście nieodparcie śmiesznej), wyszli z założenia, że wystarczy w zupełności, kiedy pokażą się na ekranie.