Dziś co druga sprzedawana w Polsce książka to szkolny podręcznik. Bo w ciężkich czasach prędzej zrezygnuje się z kryminału czy encyklopedii, ale nie z zapełnienia tornistra własnego dziecka. Zatem nie tylko kawałek tego tortu, ale nawet jego okruchy przekładają się na niezłą kwotę. Policzmy. Na każdym poziomie nauczania jest średnio 600 tys. dzieci. Załóżmy skromnie, że na przykład tylko co dziesiąty uczeń szóstej klasy korzysta z wydanego przez nas podręcznika biologii. To oznacza 60 tys. sprzedanych egzemplarzy. Policzmy dalej, także skromnie, że na egzemplarzu zarabia się pięć złotych. To czyni okrągłą sumkę 300 tys. zł. Rocznie. Bo następnej jesieni naukę zacznie następne 600 tys. szóstoklasistów.
Nie może więc dziwić fakt, że na czele listy największych polskich oficyn niezagrożenie królują Wydawnictwa Szkolne i Pedagogiczne, a w pierwszej dwudziestce jest aż dziewięć oficyn zajmujących się wyłącznie podręcznikami. Praktycznie nieznane poza środowiskiem oświatowym wydawnictwo MAC ma roczne przychody większe niż Czytelnik, Wiedza Powszechna, Rebis, Harlequin i Arkady razem wzięte.
Lekcja fizyki.
Temat: Teoria chaosu
Przemiany polskiej gospodarki w drodze do kapitalizmu to małe piwo wobec rewolucji, jaka spotkała szkolne podręczniki. Dawniej był to jeden z najbardziej koncesjonowanych i kontrolowanych obszarów tzw. nadbudowy. Do każdej klasy jeden program nauczania i jeden podręcznik. Jakiekolwiek zmiany uważnie i z reguły bardzo długo badał i zatwierdzał specjalnie w tym celu powołany Instytut Programów Szkolnych. Książki do nauki nie były przez to mądrzejsze i bardziej przyjazne uczniom, ale za to przenicowane do ostatniej literki.
Na początku lat dziewięćdziesiątych uznano, iż trochę konkurencyjności nie zaszkodzi także szkole.