Problem z mlekiem polega na tym, że od maja do września, gdy krowy wychodzą na pastwiska, mamy go za dużo. W tym roku chcemy mieć jeszcze więcej, bo jest to tak zwany rok referencyjny, czyli od tego, ile rolnicy mleka wyprodukują i sprzedadzą, zależeć będą kwoty (limity), jakie nam przydzieli Bruksela po wejściu do Unii Europejskiej.
Już wiosną zwiększona ilość mleka zderzyła się z gwałtownym spadkiem światowych cen odtłuszczonego mlecznego proszku, na którego produkcję zwykle przeznaczaliśmy nadwyżki. Skłoniło to rząd do niespotykanej wcześniej hojności dla mleczarstwa. Plan interwencji na ten rok zakrojono szeroko.
160 mln zł kosztować będą dopłaty bezpośrednie – 7 gr do każdego litra klasy ekstra dostarczanego do mleczarni przez hodowców bydła. Następne 54 mln postanowiono przeznaczyć na dopłaty do 37 tys. t mleka w proszku na eksport (na taką ilość pozwala nam Światowa Organizacja Handlu), żeby złagodzić spadek cen. Te pieniądze może wziąć każdy, kto proszek wyeksportuje – producent bądź pośrednik. Ponieważ klienci zagraniczni kupują od nas proszek odtłuszczony, powstaje problem z górą masła. Agencja Rynku Rolnego ma więc skupić 20 tys. t masła, za kolejne 150 mln zł. Dotacje do szklanki mleka lub jogurtu dla dzieci szkolnych pochłoną 30 mln zł, zaś 12,2 mln zł państwo dopłaci do magazynowania. Ostatnią pozycją miał być zakup 10 tys. t mleka w proszku na rezerwy państwowe za 58 mln zł.
Jeśli wystawia się społeczeństwu rachunek na prawie pół miliarda złotych, powinno się te pieniądze przeznaczyć na rozwój mleczarstwa, aby w przyszłości radziło sobie samo. Jeszcze wiosną można było mieć nadzieję, że tak będzie.
Przetarg zbojkotowany
Pierwszy etap interwencji rozpoczął się już w marcu i można śmiało powiedzieć, że był oparty na zdrowych zasadach.