Rano 25 czerwca 1976 r. sklepy spożywcze w całej Polsce wywiesiły nowe cenniki żywności – decyzją partii życie miało zdrożeć o połowę. W Radomiu koło sklepów szli robotnicy Zakładów Metalurgicznych im. gen. Waltera, zamiast do pracy – protestować pod Komitetem Wojewódzkim PZPR. Nikt tam z nimi nie chciał rozmawiać – wdarli się do środka, wyrzucali przez okna puszki z szynką, telewizory, meble, budowali barykady na ulicach, podpalili gmach. Wieczorem Radom był już znowu spokojny i zastraszony przez milicję – aresztowania i bicie zawsze niezawodnie załatwiały sprawę buntów w PRL. Ale tym razem spełniał się najczarniejszy sen władzy – buntowników z fabryk wsparli buntownicy z uniwersytetów, instytutów badawczych i salonów dyskusyjnych. Pomysł mieli przewrotnie prosty – bronić robotników przed ich robotniczą ojczyzną.
Bal
Poprzedniego wieczora Jan Józef Lipski (wtedy 50 lat, historyk, krytyk literatury, były żołnierz AK i powstaniec warszawski, pracownik Instytutu Badań Literackich PAN) gościł przyjaciół na imieninach. W światku warszawskich intelektualistów zaproszenie na party do Lipskiego, zwane balem u prezydenta, było towarzyskim wyróżnieniem. Gospodarz zapraszał tylko raz, ale za to dożywotnio. Dyskutowano o historii, sztuce, literaturze, teatrze, filmie, filozofii i oczywiście o polityce.
– Właśnie szliśmy z Jackiem Kuroniem przez Warszawę na imieniny Jana Józefa, kiedy dowiedzieliśmy się o planowanych na następny dzień podwyżkach – opowiada Jan Lityński (wtedy 30 lat, pracownik Ośrodka Badań Rozwoju Informatyki, skazany na 2,5 roku więzienia w procesach Marca 1968 r.). – Jacek był przekonany, że musi nastąpić nowy bunt społeczny. Wiele razy pytał socjologów, czy ich zdaniem ruszą się robotnicy, ale oni uważali, że powtórzenie Grudnia 1970 r.