Najpewniej to nagromadzenie symboli złotych lat rock’n’rolla sprawiło, że „Grease” od początku było bardziej wydarzeniem kulturowym i syntezą ważnych dla Ameryki czasów powojennej stabilizacji i pierwszych młodzieżowych buntów aniżeli fenomenem artystycznym. Tym najpewniej można też tłumaczyć niesłabnącą popularność musicalu, który pozostaje najdłużej granym spektaklem na Broadwayu. Okazało się przy tym, że wątły szkielet fabuły o nastolatkach z college’u w Rydell jest raczej zaletą niż przeszkodą i pozwala opowiedzieć o epoce Presleya w rozmaity sposób. Najpierw mieliśmy więc autorską wersję przedstawienia przygotowaną przez aktorów z Chicago – Jima Jacobsa i Warrena Caseya, którzy po prostu pozbierali wspomnienia ze swoich młodzieńczych lat. Premiera w 1971 r. odbyła się w aurze typowej dla ówczesnych teatrów alternatywnych: spektakl trwał bite pięć godzin, a perypetie nastolatków pokazywano w dawnej zajezdni tramwajowej. Powoli kończyła się bujna epoka dzieci-kwiatów i Jacobs z Caseyem dali temu właściwy wyraz: ich spektakl opowiadał nie tyle o konfliktach między pokoleniem rodziców, sztywniaków czy, jak wówczas mówiono, „square’ów” i buntującej się młodzieży – a więc o tym, czym żywiła się tradycja hipisowska – ale o konfliktach między samymi nastolatkami.
Bohaterem była tu więc grupa młodych ludzi, całkiem inna jednak od tej, którą pamiętamy z pompatycznego musicalu „Hair” (gdzie wszyscy, pod przywództwem hipisa Bergera, żyli w miłości, pokoju i harmonii) czy innej ważnej manifestacji czasów kontrkultury, czyli „Jesus Christ Superstar”. Rok później, gdy za spektakl wzięli się producenci z Broadwayu, „Grease” wyglądało już inaczej. By musical uczynić atrakcyjniejszym, wyeksponowano miłosne podchody Danny’ego Zuko i Sandy Dumbrowski.