„Jeden z najgorszych kryzysów politycznych po wojnie”, „trzęsienie ziemi, którego nikt nie przewidział” – tak we Francji komentowano niespodziane przejście Le Pena do drugiej tury wyborów prezydenckich. Przeszedł dzięki rekordowej absencji wyborczej i rozproszeniu głosów na drobniejszych kandydatów. Pierwszą turę czasem nazywa się vote de defoulement, głosowaniem dla wyszumienia się. Na razie skutki nie będą poważne. W drugiej turze wygra oczywiście Jacques Chirac, a możliwe, że w nadchodzących (już w czerwcu) wyborach parlamentarnych lewica się zmobilizuje i socjalista znów stanie na czele rządu. Jednak wyniki tak czy inaczej świadczą o poważnym odrzuceniu tradycyjnej klasy politycznej, o pogodzie dla Tymińskich i Lepperów. We Francji pękła bariera psychologiczna – nacjonalista i demagog, populista i ksenofob urósł do rangi czołowego polityka w kraju, który od dawna jest i ma nadal być motorem Unii Europejskiej. W roku poprzedzającym rozszerzenie Unii.