Na nic zdały się apele abp. Henryka Muszyńskiego, bp. Jana Chrapka oraz krajowego duszpasterza służby zdrowia ks. Józefa Jachimczaka, którzy potępili protest anestezjologów (chociaż uznali trudną sytuację materialną lekarzy). Pomni na godność ich zawodu i szczególny charakter służby, lekarze powinni - zdaniem Kościoła - zaprzestać strajku.
Odwrotnie, choć przywołując podobne argumenty, zareagowała Naczelna Rada Lekarska, przypomniała, iż lekarze mają prawo zgodnie z kodeksem pracy nie przyjąć nie odpowiadających im warunków zatrudnienia i zrezygnować z pracy. Poparcie udzielone strajkującym musi dziwić, skoro wcześniej - strajki anestezjologów trwają przecież od dwóch lat! - izby lekarskie zachowywały się znacznie powściągliwiej i nigdy nie było z ich strony zgody na tak radykalne formy protestu.
Za plecami anestezjologów samorząd lekarski prowadzi swoją grę. Sonduje mianowicie, czy rząd będzie skłonny szybko zmienić ustawę o ubezpieczeniach zdrowotnych, a więc: podnieść wysokość składki i dać lekarzom prawo bezpośredniego negocjowania umów z kasami chorych. Chce dyktat kas zastąpić własnym dyktatem, co z punktu widzenia interesów zawodowych wydaje się zrozumiałe, ale co rozsadzi każdy budżet i zakonserwuje znane patologie na następnych kilkadziesiąt lat. Ostatnie dni pokazały, że reformy ochrony zdrowia nie da się przeprowadzić bez akceptacji środowiska medycznego, ale nie można akceptacji zastępować własnym stanowieniem prawa.
Im dłużej rząd będzie się zastanawiał, jak nakłonić anestezjologów do pracy, tym więcej grup zawodowych w ochronie zdrowia zacznie upatrywać w tej nienormalnej sytuacji swojej szansy. Już chirurdzy Pomorza Zachodniego domagają się podpisania umów z kasą chorych, ginekolodzy w Łodzi chcą założyć własne zrzeszenie zawodowe, zaś w Radomiu powstało Zrzeszenie Lekarzy Okulistów.