Z Jerozolimy do Ramallah jest zaledwie kilkanaście kilometrów. Doskonała szosa wojskowa prowadzi przez jałowe wzgórza, których trzymają się tylko kępy traw i cherlawe krzewy. Pejzaż piękny i upiorny zarazem. Miejsce proroków słyszących Głos Pana, ale też szatańskiego kuszenia. Z czego żyć na tej pustyni? W małych kotlinach rachityczne gaje oliwne i samotne palestyńskie chaty z obowiązkowym osiołkiem. Jednego tu nie brak: kamieni. Jako budulca i jako pocisków dla procarzy. To gdzieś tu przed wiekami Dawid pokonał Goliata. A pięć lat temu palestyńska "rewolucja kamieni" - intifada - doprowadziła do przełomu w stosunkach izraelsko-palestyńskich.
Izraelski kierowca naszego dziennikarskiego mikrobusu jest wściekły, że ma wjechać do Ramallah. - Ja nie sumaszedszy, tam nas zarzucą kamieniami i ja będę za was odpowiadać, eto fanatiki... Domaga się obstawy palestyńskiej policji. Niewprawnemu trudno odróżnić, kto jest kim. I jedni, i drudzy w sportowych dresach. Tylko że jedni mają M-16, a drudzy kałasze.
Obawy kierowcy mogły wydawać się przesadne. Ale nie za bardzo. Miesiąc temu Izraelem wstrząsnął przypadek 19-letniego żołnierza izraelskiego Asafa Myary. Samochód, którym wracał z kolegą ze służby w izraelskiej osadzie na Zachodnim Brzegu Jordanu, został gdzieś tu, koło Ramallah, obrzucony gradem kamieni. Palestyńczycy wyciągnęli następnie Izraelczyka z rozbitego samochodu, zabrali mu karabin i brutalnie pobili. Na dobrą sprawę incydent bez znaczenia, ale przypadkowo został sfilmowany i pokazany w izraelskiej TV. Widok "tchórza z Ramallah", osłaniającego głowę gołymi rękami, wywołał gwałtowne dyskusje szczególnie wśród młodych. Izraelczycy są niezmiernie dumni ze swej armii, z jej militarnych sukcesów i niezłomnego ducha jej żołnierzy. "Co na miły Bóg z nami się stało?