Archiwum Polityki

Na przekór ciążeniu

Jerry Seinfeld, twórca i bohater najsłynniejszego sitcomu (serialu TV) w amerykańskiej historii, rzucił Michaelowi Jordanowi wyzwanie: "Lepiej niż ja nie odejdziesz". Seinfeld powiedział pas, gdy był na szczycie, a za odcinek sitcomu proponowano mu pięć milionów dolarów. "Odejdę lepiej", odparł Jordan wysyłając znajomemu swój wart setki milionów dolarów uśmiech.

Rzeczywiście, miał rację. Jaka inna decyzja byłaby tak nagłośniona, jak jego rozwód ze sportem? Billa Clintona, że rezygnuje z prezydentury? Hillary Clinton, że będzie się o nią ubiegać? Jak powiedział komentator dziennika "Chicago Tribune", wątpliwe, by tylu dziennikarzy, ilu było na konferencji prasowej Jordana w hali United Center, pojawiło się na konferencji, na której ogłaszano by wynalezienie leku na raka.

Michael Jordan, najlepszy i najsławniejszy sportowiec na naszej planecie, gwiazda ligi NBA i koszykarskiej drużyny Chicago Bulls, odszedł na własnych warunkach. Nawet jeśli królująca w latach 90. drużyna Bulls umrze, nie będzie mowy o abdykacji Jordana. Z nim można wygrać, ale nie można go pokonać. On może zrezygnować, ale nie można zająć jego miejsca.

Cynik powie, że legenda Jordana, zwanego "Air", czyli powietrze (bo potrafił przebywać w nim jak żaden inny koszykarz), to dowód na niezwykłą moc reklamy, która wykreowała bohatera. Magazyn "Fortune" oszacował reklamową wartość Michaela na 10 mld dolarów. Owszem, ale żadna kampania reklamowa nie doprowadzi do tak astronomicznego zwielokrotnienia rynkowej wartości człowieka. Te 10 mld to raczej świadectwo jego marketingowej mocy.

Michael Jordan stanowił niepowtarzalne uosobienie całego zespołu cech, które ze sportowca czynią idola, a obiekt podziwu zamieniają w obiekt uwielbienia. Jest doskonałym połączeniem genialnego atlety, z pełnym wdzięku człowiekiem, który jest superprzystojny i ma zniewalający uśmiech. Należałoby zapytać szefów Nike, McDonald´sa, Gatorade i paru innych firm, jak bardzo zniewalający. Potrafiliby to określić w milionach dolarów, w ogromnych sumach, które mu płacili, i jeszcze większych, które dzięki reklamom z jego udziałem zyskiwali. Jasne, że na to, by jego twarz i logo Byków stały się rozpoznawalnymi na całym świecie symbolami, trzeba było długo pracować.

Polityka 4.1999 (2177) z dnia 23.01.1999; Społeczeństwo; s. 75
Reklama